Tym razem służyły jako klatki dla dwóch małpek, których gumowe obroże z dość długimi sznurkami przymocowane były do palików tych chatek. Siedząca na werandzie domu Tajka, gestem zachęciła nas do podejścia do mniejszej małpki - starsza podobno była agresywna. Nie mam pojęcia, dlaczego były tam przywiązane. Jako zwierzątka domowe? Raczej nie była to atrakcja dla turystów, bo dom daleko od uczęszczanego szlaku. Nie wiem. Pocieszające było to, że małpki wyglądały na dosyć zadbane, miały dużo wody i jedzenia, a obroże były luźne (choć marne to luksusy w porównaniu do wolności).
Mniejsza była rozkoszna
:D
I bardzo ciekawska
:)
Spędziliśmy dosyć dużo czasu bawiąc się z nią. W końcu trzeba było pojechać dalej. Zwłaszcza, że musieliśmy się rozejrzeć za gazoliną, mieliśmy jej już dosyć mało.
Mówisz - masz
:D Gazolinę można kupić na stacjach benzynowych (o ile są
:D, albo w butelce, z przydrożnego stolika (taka buteleczka - 50 THB) Im bliżej do lasów namorzynowych, tym mniej cywilizacji. Pusta droga, wokół dżungla, gdzieniegdzie małe sklepiki umieszczone na tarasach mieszkalnych domów. Przejeżdżając przez te tereny zrobiliśmy dużą przyjemność miejscowym dzieciom
:D Ustawiały się wzdłuż drogi i koniecznie musiały nam przybić "piątkę" podczas jazdy. W jednym miejscu zawracaliśmy trzy razy, bo nie wszystkie zdążyły
:D
A to miejscowa kura - rasa : "długonoga"
:D
Jadąc do lasów namorzynowych, prawie mielibyśmy też wypadek. I to wcale nie z powodu miernych umiejętności skuterowych(przepraszam, Marcin
:D - nagle z dżungli wyskoczył nam na drogę wielki, zielony wąż (przypuszczam, że w moich wspomnieniach jest dużo większy, niż był w rzeczywistości
:D I, przynajmniej według mnie, zrobił to naprawdę nagle
:D Skuter się zachwiał (żeby go ominąć w jak największej odległości), ale szybko wróciliśmy do pionu
:) Efekt : wąż żywy, my żywi - czyli OK
:D (trwało to parę sekund, ale nie do uwierzenia, ile w tym czasie można pomyśleć
:D Hmm...zielony wąż...co ja o nich czytałam? Zielony, to chyba drzewny? Czy drzewne węże potrafią skakać w górę? Chyba tak...Cholera...Czy potrafią podskoczyć na wysokość skutera? I wskoczyć na człowieka na nim? I czy taki wąż byłby zainteresowany takim skokiem?...Hmm...Czy zielone węże są jadowite?...O kurczę, przecież to można poznać po źrenicy...Zaraz, zaraz, jak to było? Pionowa źrenica to chyba jadowity? - w tym momencie moich megainteligentnych rozważań byliśmy już w takiej odległości, że nie mogłam dojrzeć samego węża, a co dopiero mówić o analizie kształtu źrenicy
:D Dobrze, że nie byłam kierowcą
:D Jednak to prawda, co mówią - facet działa, baba kombinuje
:D
Zaczęliśmy się zbliżać do przystani. Poznałam po wodzie, której było coraz więcej
:D
Przed przystanią stała mała budka, w której czekał na klientów bardzo miły Taj. Z dzieckiem - chłopcem na oko sześcioletnim. Zapytaliśmy o kajaki - są, można wypożyczyć, 400 THB za godzinę. Ale jakoś tak się miło rozmawiało i nim doszło do jakiejkolwiek transakcji, rozmowa zeszła na tematy prywatne. Pan zapytał, czy mamy dzieci. Po naszej przeczącej odpowiedzi, stwierdził, że nie możemy płynąć na kajaku. Bo jest duże słońce, nieprzyjemnie, a poza tym, nic nie zobaczymy. Zaproponował longtaila. Właściwie nie zaproponował, tylko oznajmił, że koniecznie musimy popłynąć longtailem (godzina - 500 THB). Akurat tego dnia chyba wstałam lewą nogą, bo koniecznie koniecznie uparłam się na kajak. Jakoś tak wkręciłam sobie, że pływać po lasach namorzynowych muszę kajakiem, i już. Pan nie odpuszczał - nie pożyczy nam kajaka. Zaczęło się robić no może nie nieprzyjemnie, bo to za duże słowo, ale, hmm...uparcie? Pan nie odpuszczał, ja nie odpuszczałam. Zaczęłam się zastanawiać, o co w tym chodzi. Może nie ma żadnego? Może są zepsute? I wtedy przyjechał jakiś Amerykanin, który też chciał pożyczyć kajak. Pożyczył go bez problemu, wprawdzie próbował trochę negocjować cenę, ale pan był nieugięty. I wtedy nastąpiło coś, co mnie mocno zdziwiło - pan podszedł do mnie i na ucho powiedział, że jak weźmiemy longtaila, to obniży nam cenę do 300 THB (za 2 osoby), tylko ciiii, żeby Amerykanin nie usłyszał
:D I to był argument, który mnie przekonał
:D
Pan się ucieszył i stwierdził, że w takim razie musimy chwilę poczekać, przy czym wsiadł na skuter i odjechał
:D W przeciwną stronę, niż przystań
:D To już nas maksymalnie zdziwiło, ale ponieważ zostawił z nami chłopca, to stwierdziliśmy, że raczej wróci
:D Staliśmy razem pod tą budką w takiej niezręcznej ciszy. Na pewno znacie to uczucie - zupełnie nie wiadomo co robić. Chłopiec zerka na nas, my na niego. On ucieka wzrokiem, my ( podobno dorośli
:D więc to na nas ciąży obowiązek nawiązania kontaktu) próbujemy się uśmiechać do niego. Nadal stoi zawstydzony. Głupio. Niezręcznie. Na szczęście na wyjazd zabraliśmy trochę drobnych zabawek dla dzieci. I na szczęście mieliśmy je przy sobie. Piłeczka, odblaskowa linijka i smycz do kluczy pozwalają przełamać pierwsze lody. Chłopczyk jest przeszczęśliwy, bawi się nimi, trzyma kurczowo w rączkach i nawiązujemy jakiś kontakt.
Po kilkunastu minutach wrócił pan. Chłopiec z radością do niego podbiegł, wyściskali się, jakby nie widząc co najmniej od tygodni - nie parunastu minut. W dodatku wyjaśniła się tajemnica odjazdu na skuterze - tato pojechał do sklepu po chrupki dla synka. Ech, widać było mocną, dwustronną miłość. W porządku, zakupy zrobione, więc możemy ruszać do longtaila. Najpierw długi, drewniany pomost. Idziemy we czwórkę - kapitan, chłopczyk i my.
Do longtaila również wsiedliśmy we czwórkę.
Płyniemy. Pierwsze minuty rejsu poświęcam na wyszukiwanie skoczków mułowych (nie śmiejcie się, w książeczce z dzieciństwa nie było napisane w jakim dokładnie miejscu występują. A ich nazwa jakoś mnie nie naprowadziła
:D Niestety, ani widu, ani słychu
:D
Kapitan podaje nam imię chłopca (nie byłam w stanie go dobrze wymówić, a nawet zapamiętać :/ i okazuje się być naprawdę doskonałym przewodnikiem, dbającym o to, żeby klienci byli zadowoleni. Pokazuje na co ciekawsze widoki, proponuje wspólne fotografie, możemy siadać za sterem. Ze szczególną uwagą dba o to, żeby chłopczyk się do nas coraz bardziej zbliżał. Co parę minut każe mu do mnie podchodzić i się przytulać. Kolega ma robić zdjęcia. Przytulamy się na rozkaz, ja coraz bardziej sztywniejąc, wyczuwam równie sztywne ciałko dziecka. Podskórnie zaczęliśmy się domyślać, do czego to zmierza. I teraz jedna kwestia, żebyśmy się dobrze zrozumieli - w powietrzu cały czas czuło się ogromną miłość, zarówno syna do ojca, jak i odwrotnie. Chłopczyk wykonywał polecenia ojca, bo mu ufał, kochał go. Natomiast sam z siebie był po prostu trochę nieśmiały i zawstydzony. Poza tym, obydwaj byli naprawdę niesamowicie sympatyczni i ciepli.
Dla nas sytuacja robiła się coraz trudniejsza emocjonalnie. Właściwie najbardziej czego chciałam, to stamtąd uciec. Wiedzieliśmy, że nie będziemy mogli zrealizować nadziei ojca i (tak, to chyba właśnie było dla mnie najgorsze - nadzieja w jego oczach) trzeba będzie się zmierzyć z jego zawodem. Chłopiec nie umiał angielskiego, więc ojciec rozmawiał z nim po tajsku. Możecie wierzyć lub nie, ale ja wiem, co czułam. Nerwy miałam tak napięte, że pomimo braku znajomości języka, jakoś docierał do mnie sens ich rozmowy. "Poczęstuj ich chipsami" - chłopczyk sztywno, nienaturalnie wkładał nam chipsy do ust. "Przytul się do niej. To jest dla ciebie dobre" - chłopiec, cały wysztywniony dociskał swoje ciałko do mojego. I wreszcie doszło do wypowiedzi, której tak bardzo się bałam (to już po angielsku) : "To jest synek dla was. Weźcie go Europy..."................................................................................................................................................................................................................
Po naszych bełkotliwych próbach odpowiedzi, coś w rodzaju : tęskniłbyś przecież za nim, on za tobą, nie żartuj tak - uśmiechnął się smutno.
Wpływamy w coraz mniejsze kanały - kapitan miał rację, na kajaku nie zobaczylibyśmy nawet połowy tego, co nam pokazywał. Przede wszystkim sami nie dopłynęlibyśmy tak daleko.
Ponownie wpłynęliśmy na szerokie wody i ukazał nam się taki widok. Wodny świat
:)
Pływająca ferma ryb. Cały budynek zbudowany na pływakach. Okazało się, że w planie wycieczki jest zwiedzanie fermy. Robiła naprawdę niesamowite wrażenie - kilkupiętrowa, posiadała część mieszkalną, hodowlaną, a nawet własny basen. I zjeżdżalnię do niego
:D Nie do uwierzenia, że coś takiego można zbudować na wodzie.
Spędziliśmy tam trochę czasu, kapitan poszedł do swoich kolegów, którzy fermę prowadzili, nas natomiast oprowadzał chłopiec.
Przy ponownym wsiadaniu do longtaila, zawalił się daszek. Przerdzewiałe podpórki wybrały akurat ten moment, żeby do końca się rozkraczyć. Kapitan był bardzo zawstydzony i robił wszystko, żebyśmy tego nie zauważyli. Próbował je dyskretnie podwiązać jakimiś sznurkami. Widać było ubóstwo, ale zarazem duży honor i to spowodowało, że było nam jeszcze bardziej przykro.
Popłynęliśmy dalej. Kapitan zatrzymał łódź przy brzegu, wyłączył silnik i wtedy wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko
:D Z pobliskich zarośli zaatakowały nas małpy
:D To były naprawdę sekundy. Nim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, na łódce było pełno małp, a kapitan karmił je flipsopodobnymi chrupkami.
Atak nastąpił tak niespodziewanie (dla nas, bo kapitan wiedział, co robi
:D , że chłopiec okropnie się wystraszył i jakoś tak, zupełnie naturalnie, z krzykiem wpadł w moje ramiona. I skończyła się sztywność i uczucie przykrości. Te parę sekund zadecydowało o tym, że na łodzi zrobiła się naprawdę rodzinna atmosfera (wliczając w tę rodzinę nas
:)
Tego najbardziej agresywnego samca kapitan przegonił moim klapkiem
:D
Małpy były dosłownie wszędzie
:D Po pierwszym zaskoczeniu, oswoiliśmy się z nimi na tyle, że również zaczęliśmy je karmić.
Strasznie łakome
:D chrupek w pyszczku, chrupek w każdej łapce, a jeszcze chce więcej
:D
Okruchy na pyszczku mnie rozbrajają
:D
Pojenie same na nas wymogły
:D
Gdy chrupki się skończyły, kapitan odpalił silnik i na ten znak, wszystkie małpy momentalnie wskoczyły do wody, żeby dopłynąć do zarośli. Musiały być przyzwyczajone do takiego karmienia i sygnału.
A kapitan rozbroił mnie takim lokalnym patriotyzmem. "To było chyba lepsze, niż Monkey Beach na Koh Phi Phi, prawda?" - powiedział z dumą. Popłynęliśmy dalej, teraz już rozmowy i śmiechy na pokładzie towarzyszyły nam cały czas. Nastrój skrępowania zupełnie minął. Chłopiec się zupełnie otworzył, pokazywał wszystko, co mogło nas zaciekawić, buzia mu się nie zamykała. Kapitan kazał mu odliczać deski w pokładzie, gdy doszedł do właściwej, podniósł ją i zszedł do niby-piwniczki. Wyniósł stamtąd dwie wody mineralne. Dla nas. Na szczęście przestał nas traktować jak typowych klientów, więc gdy się z nimi podzieliliśmy, to nie oponował.
Niestety, wycieczka zbliżała się do końca. Gdy spojrzeliśmy na zegarek, okazało się, że nie była to godzina (jak się umawialiśmy), tylko prawie trzy.
Gdy zeszliśmy na pomost jakoś nie mogliśmy się rozstać. Kapitan pokazał nam hodowlę ryb przy przystani.
A ponieważ zorientował się, że szczególnie interesują nas różnego rodzaju żyjątka, pokazywał, co tylko było możliwe.
Dla mnie, niestety, wycieczka nie była pełna. Pomimo rozglądania się we wszystkich możliwych miejscach
:D nie zobaczyłam skoczka mułowego. Trochę się już nawet z tym pogodziłam. Jednak, gdy wracaliśmy z przystani drewnianym pomostem, chłopiec skłonił mnie, żebym się położyła na deskach i wtedy...
Przecież nazwa "mułowy" do czegoś zobowiązuje
:D To praktyczna wskazówka dla wszystkich, którzy będą go szukać
:D
I jeszcze takie maluchy
:D
A tak rosną namorzyny. Dzięki kapitanowi jednego posadziłam. Dzięki kapitanowi prawie miałam też synka, więc został mi już tylko dom
:D
Na pomoście nasi przewodnicy (chłopczyk się już tak rozkręcił, że pokazywał nam prawie wszystko, co się rusza
:D spędzili z nami jeszcze godzinę. Kapitan bardzo chciał wiedzieć, czy nam się podobało. Odpowiedzieliśmy, że było cudownie i że chcielibyśmy tu wrócić. Na to kapitan powiedział, wskazując na chłopca - "Ale on już będzie wtedy duży..."
Najlepszy kapitan pod słońcem, Ha Loon.
Zapłaciliśmy mu 500 THB (pomimo samowynegocjowanych 300), ale naprawdę się należało. Miał rację - kajakiem nie zobaczylibyśmy prawie nic. A kapitanem jest doskonałym. Sam wychowuje trzech synów, jedyne źródło utrzymania to właśnie te wycieczki. A poza sezonem, no cóż, naprawdę jest ciężko. Gdyby ktoś był w tamtych rejonach, to szczerze polecam. W razie potrzeby - służę numerem.
C.d.n. P.S. Nie wiem, czy udało mi się przedstawić klimat tych chwil. Chciałabym tylko dodać, że kapitan chciał zapewnić synowi lepsze życie. I robił to, jak potrafił. nie myślał o paszporcie, problemach z adopcją itp. Byliśmy z Europy, więc możemy wszystko. Dla mnie to była prawdziwa miłość - taka, dzięki której nawet pozwoli odejść synkowi, jeśli będzie miał przez to łatwiej/lepiej. I jeszcze w kolejnych dniach naszej podróży, wieczorami, co jakiś czas padało pytanie : Może po niego wrócimy?.........
bakerlady napisał:
nie moge sie doczekać czy na końcu kurczak skonczy na rożnie !
:mrgreen:
Tak.
:D
:D
:D
Dzięki przyzwoleniu moderatora, podaję numer telefonu - 085 4777 062, Koh Lanta. Jeśli z jakiegoś powodu chętny nie będzie mógł się dodzwonić, wystarczy podjechać na przystań i zapytać o kapitana Ha Loon. Z całą odpowiedzialnością za słowa polecam. Piękna wycieczka, dostajemy na niej dużo więcej niż oczekiwaliśmy. Kapitan niesamowicie ciepły i przyjacielski, wiele rzeczy bez niego jest dla zwyczajnego turysty zupełnie niedostępna. Poza tym, z ogromnym entuzjazmem (nieproporcjonalnym wręcz do otrzymanych pieniędzy) i radością oprowadza po lasach namorzynowych. Z mojej strony tylko jedna prośba - gdyby ktoś skorzystał (a mam nadzieję, że tak), poproszę o informacje, co u niego słychać. I u chłopca...
Japonka76 napisał:
Kurczak, nie kurczak, ale jesteś szalona
:D
Hmm...Wolałabym "ale jesteś kobietą o olbrzymiej urodzie", no ale i taki komplement przyjmę
:D
Dziękuję bardzo serdecznie za wsparcie na wszystkie sposoby
:) świadomość, że faktycznie ktoś to czyta, niezmiernie pomaga
:) dziękuję raz jeszcze
:) Dziś będzie króciutko, bo, niestety, praca
:(
Wracając z lasów namorzynowych, postanowiliśmy odwiedzić targ w Saladan. Niesamowite kolory, zapachy, gwar...
To coś w drugim pojemniku, było jedną z najsmaczniejszych rzeczy, jakie jadłam. Niestety, nie wiem, co to było i na pewno nie jadłam tego w taki sposób jak należy (kupiłam trochę w woreczku, a następnie zjadłam na zimno pod stacją benzynową, przy pomocy widelca zakupionego tamże
:D Mogę sobie tylko wyobrazić, jak dobre by było, gdybym tego posmakowała zgodnie z przeznaczeniem
:D
Krótkie wtrącenie praktyczne
:D To był nasz pierwszy wyjazd do Azji. Wiadomo – człowiek stara się wcześniej dowiedzieć, czego tylko się da, żeby czuć się jak najlepiej przygotowanym do podróży. Ale i tak najlepiej się uczyć na własnym doświadczeniu. Pewne rzeczy się nie sprawdziły, inne były idealnie trafione. Może komuś przydadzą się moje przemyślenia. Krótkie podsumowanie :1. Kupiliśmy przed wyjazdem własna moskitierę – nie zajmuje dużo miejsca, jest lekka i wygodna w pakowaniu. Zdecydowanie NIE – w każdym miejscu, w którym spaliśmy, były moskitiery. Nawet, jeśli są lekko rozdarte, można je zabezpieczyć gumką do włosów, albo spinaczem – czyli zamiast moskitiery, bierzemy spinacz. 2. Przed wyjazdem uszyliśmy sobie bardzo cieniutkie coś na kształt śpiwora. Nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spać i jakie tam będą warunki higieniczne. To miało być nasze zabezpieczenie. Zdecydowanie NIE – ani razu nie zostało użyte zgodnie z przeznaczeniem (tzn. w moim plecaku pełniło funkcję skrytki na gotówkę i tyle. Wyjątkowo duży portfel
:D 3. Rzecz, którą warto zrobić, to spokojne spotkanie z zaufanym lekarzem. Moje trwało ok. godziny i zostały na nim omówione wszystkie potrzebne leki, biorąc pod uwagę oszczędność miejsca w bagażu (o szczepieniach nie wspominam, bo moim zdaniem to obowiązkowe). W apteczce znalazły się :- elektrolity (idealne w przypadku przemęczenia itp.);- probiotyki (ja wzięłam Linex Forte, ale mogą być jakiekolwiek inne, ważne, żeby nie trzeba było ich przechowywać w lodówce. Na początku bierzemy 2 tabletki dziennie, później zmniejszamy dawkę, aż do odstawienia. Chodzi o to, żeby bakterie nieagresywnie zastąpić innymi, obcymi dla nas. Zdało egzamin – 20 dni jedzenia na ulicy, picia napojów z lodem itp. I tylko jedna, bardzo łagodna niedyspozycja żołądkowa);- Nospa – dla kobiet w wiadomym celu
:) - mocniejsze środki przeciwbólowe na paracetamolu (koniecznie paracetamol, ibuprofen wzmaga objawy gorączki Dengi np. Ja wzięłam Solpadeinę);- witamina B – podnosi odporność;- Sudafed – na zatkany nos i zatoki;- Aspiryna – na wszelki wypadek
:D - Doxycyklina – antybiotyk o bardzo szerokim spectrum działania;- antyalergiczne krople do oczu;- tabletki antyalergiczne (np. Allertec);- krople do uszu (np. Oto Argent);- Clotrimazol – maść przeciwgrzybiczna;- tabletki na gardło;- Oxycort w sprayu;- węgiel – wiadomo
:D- wapno;- Malarone (różnie o nim mówią, ale czułam się bezpieczniej mając go przy sobie. Poza tym, niestety się przydał);- Octenisept – świetny środek do dezynfekcji, można stosować również na błonę śluzową;- środek na komary – min. 50% DEET;- standard : plastry, woda utleniona (koniecznie w żelu), opaska uciskowa, talk i termometr.Większość leków się nie przydała, jednak wydaje mi się, że lepiej poświęcić trochę miejsca w plecaku i czuć się dzięki temu bardziej bezpiecznie i niezależnie.
@pestycyda - świetnie napisane. Naprawdę czyta się z uśmiechem. Tym bardziej, ze każdy z nas przez coś takiego przechodził zanim zrozumiał, że jest kurczakiem
:)
Całe te opowieści o rządowych tuk-tukach to jedna wielka ściema - trzeba zdecxydowanie uważać na takich "uczynnych tajów". Tak na prawdę kierowca woził Was po jakichś mało znanych świątyniach, a cel był jeden - zachęcenie do zakupów - czy to ubrań czy pakietów w informacji turystycznej. Rada na przyszłość - jeżeli sami pochodzicie po agencjach to kupicie te same usługi o wiele taniej. Główne świątynie w Bangkoku to świątynia Leżącego Buddy, Świątynia Złotego Buddy i Wat Arun, ciekawa jest też Wat Saket - Złota Góra. Noclegów najlepiej szukać na miejscu albo za pośrednictwem booking.com - będzie o wiele taniej.Nigdy nie wierzcie w to że jakaś atrakcja jest zakmnięta ale zaraz można jechać do innej, w oficjalne rządowe agencje turystyczne czy też w oficjalne punkty wymiany waluty czy też wspaniałe okazje na zakup biżuterii i ubrań - w 99 % to ściema nastawiona na wyciągnięcie waszych pieniędzy.
Świetna relacja, fajnie czasami poczytać wrażenia "świeżaków", a nie tylko starych wyjadaczy. I to jeszcze z takim luźnym, humorystycznym podejściem, aż się człowiek uśmiecha jak czyta
:) Sama też przed pierwszym wyjazdem do Azji naczytałam się o naciągaczach i na początku za każdym razem gdy ktoś się zbliżał to miałam mini-alarm w głowie. Jak się okazało, w wielu przypadkach zupełnie niepotrzebnie. No i nie ma co podchodzić śmiertelnie poważnie do tego, że dało się naciągnąć na kilka złotych - każdy uczy się na błędach
;) Czekam na dalszy ciąg!
ciri napisał: I to jeszcze z takim luźnym, humorystycznym podejściem, aż się człowiek uśmiecha jak czyta
:) Hmmm...Wychowałam się na Kingu i Sapkowskim i nie przypuszczam, żeby moi mistrzowie byli zadowoleni:/ :/
:D A tak poważnie - bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa i polubienia:) To jest naprawdę duże wsparcie i motywacja do dalszego pisania. Strasznie fajnie wiedzieć, że ktoś to czyta i daje to komuś jakąś radość
:) Relację na pewno dokończę, niestety do przyszłego tygodnia nie będę w stanie ruszyć z dalszą częścią (przepraszam @maciek, będziesz musiał popełniać błędy na własne konto
:PPozdrawiam i do następnego!
:)
Cześć, czy mogła byś podać jakiś namiar na wasz pierwszy nocleg w Bangkoku? bardzo mi się spodobał, wolał bym jednak mieć chociaż iluzję tego tego, że ktoś usłyszał o mojej rezerwacji i być może na mnie czeka pierwszej nocy na drugim końcu świata
:) Wylatujemy 20.11
dziękuję za ekspresową odpowiedź, muszę napisać tutaj ponieważ choć przeglądam fly4free od dawnaaaa, to zarejestrowałem się dopiero dzisiaj aby zadać to pytanie i chyba jeszcze nie mogę wysyłać PW... :/ a klimaty jakie przedstawiłaś na foto właśnie najbardziej mi się podobają. jeszcze raz thx
Quote:Słoń jest bardzo silnym zwierzęciem. Potrafi pociągnąć lub popchnąć ogromne ciężary. Jednak, jeśli chodzi o jego grzbiet, nie jest już tak wesoło. Słonie mogą unieść na grzbiecie/karku maksymalnie 100 kg. To taka drobna (na razie) informacja dla wszystkich, którzy "jeżdżą na słoniach tylko w centrach, które dobrze traktują zwierzęta". Aha - palankin waży 40 - 60 kg. Jeśli dobrze zrozumiałam, to tylko dziecko nie byłoby zbytnim obciążeniem dla słonia. Taki widoczek dwóch dorosłych osób na grzbiecie wraz z siedziskiem to zdecydowanie za dużo dla słonia
:cry:
Japonka76 napisał:Quote:Słoń jest bardzo silnym zwierzęciem. Potrafi pociągnąć lub popchnąć ogromne ciężary. Jednak, jeśli chodzi o jego grzbiet, nie jest już tak wesoło. Słonie mogą unieść na grzbiecie/karku maksymalnie 100 kg. To taka drobna (na razie) informacja dla wszystkich, którzy "jeżdżą na słoniach tylko w centrach, które dobrze traktują zwierzęta". Aha - palankin waży 40 - 60 kg. Jeśli dobrze zrozumiałam, to tylko dziecko nie byłoby zbytnim obciążeniem dla słonia. Taki widoczek dwóch dorosłych osób na grzbiecie wraz z siedziskiem to zdecydowanie za dużo dla słonia
:cry:Bogaci biali niespecjalnie się tym przejmują - wystarczy wejść na tripadvisor i wyszukać takie "atrakcje" żeby zobaczyć jak wielką ignorancją wykazuje się wielu turystów w komentarzach. Dla mnie to strasznie smutne, bo uwielbiam wszelkie zwierzaki ale jest wiele osób, którzy wolą żyć w błogiej nieświadomości albo ważniejsza jest dla nich fotka z przejażdżki na słoniu na fejsbuczka... Dla zainteresowanych, tutaj temat o miejscu w Tajlandii, w którym słonie traktowane są bardziej "po ludzku" - kilka-slow-o-sloniach-w-tajlandii-relacja-z-elephantsworld,216,43011
Wrzucam zdjęcie z relacji olus, może na karku/szyi nie może być więcej niż 100 kg, ale kto każe siadać na karku?Żeby było jasne nikogo nie namawiam do męczenia zwierząt
;)
Tak na szybko od Googla, to słoń może nosić na grzbiecie 150-300kg - różnie piszą, kilka przykładów:http://www.elephant.seHow much weight can an elephant lift?With their trunk, about 200-400 kgs, depending on size of the elephant. If a leather string is attached to a log, they can bite it between their molar teeth, and lift over 500 kgs, using their body weight, leaning backwards.http://www.elephantsforever.co.zaQ: How much weight can an elephant lift?A: If an adult elephant lifts a weight only using the strength of its mighty trunk, it can lift approximately 300kg. However, they have been shown to be able to carry about 500kg of logs. A leather cord is tied around the logs and the elephant bites on this cord with its molars. It then leans back, using the weight of its body as extra power. http://adoreanimals.comIf you want to ride an elephant, the best experience for the elephant, and I believe for you too, is to ride on its neck (behind the ears) not on a trekking chair which goes on the elephant’s back. A fully-grown elephant can carry up to 150 kilograms on its back, but when you consider the weight of two people, the chair (it’s called a Howdah or saddle and alone can weigh 100 kilograms or more) and the mahout (who rides on the neck) you can see how this starts to be a heavy burden on the elephant.
pestycyda napisał:wyprzedziłaś mnie, ale nic nie szkodzi - im więcej się o tym mówi, tym lepiej. Wybacz to wtrynienie się w relację
;) To wszystko przez to, że temat zwierzaków zawsze mnie porusza. Fajnie widzieć w Tobie bratnią duszę w tym zakresie ;D Zazdroszczę wizyty w Elephants World i czekam na dalszy ciąg relacji.
snapy01 napisał:Cześć, czy mogła byś podać jakiś namiar na wasz pierwszy nocleg w Bangkoku? bardzo mi się spodobał, wolał bym jednak mieć chociaż iluzję tego tego, że ktoś usłyszał o mojej rezerwacji i być może na mnie czeka pierwszej nocy na drugim końcu świata
:) Wylatujemy 20.11Człowieku - to jeden z najbardziej przyjaznych turystom krajów na świecie
:D Jak tak się obawiasz czy będziesz miał gdzie spać to skorzystaj z booking.com i gotoweA co do relacji to fajnie się czyta
:)
Czuję się wywołana do tablicy
:) Bardzo się cieszę, że byliście w ElephantsWorld i moja relacja się Wam przydała. Ja dzień tam spędzony wspominam jako jeden z najlepszych w Tajlandii. Swoją drogą jak ktoś zna jeszcze inne tego typu sprawdzone miejsca to niech się podzieli doświadczeniami. Ja znalazłam, że jest coś podobnego w Chiang Mai, ale bez żadnych konkretów. Co do mojego zdjęcia, które zostało przywołane, to mogę tylko zgodzić się z tym co już napisała @pestycyda. Na grzbiet słonia można było wejść tylko w rzece, w wodzie ciężar jest inaczej odczuwalny. Ale to nie sam ciężar jest tu problemem, tylko właśnie konstrukcje na jego grzbiecie. W tych wszystkich słoniowych przybytkach najpierw na grzbiet słonia kładzie się kocyk, a na to palankin. Jak wygląda skóra słonia pod kocykiem turysta nie widzi...A tak poza tym to relacja super, śledzę od początku
:) Przygody w Bangkoku niezłe, chociaż nie powiem, dobrze daliście się naciągnąć kilka razy
:)
Fajnie sie czyta, bardzo luzny styl pisania, usmialem sie wiele razy.Jestes idealnym kurczakiem, masz to chyba we krwi
:) ale moze to dobrze, ja zawsze czujnie wyklócam sie o kazda zlotowke, w Maroku - nie wiem czy dostalbym choc pol gwiazdki, ale ile nerwow i zlych emocji
:P choc Twoja relacja moglaby stanowic poradnik jak rozstac sie z dowolnej wielkosci nadmiarem gotowki to kazdy w Twoich oczach jest sympatyczny i milo bedziesz wszystkich wspominac , a nie jako bande oszustow. Moze to jest metoda
:P
Washington napisał:Jestes idealnym kurczakiem, masz to chyba we krwi
:) ale moze to dobrze, ja zawsze czujnie wyklócam sie o kazda zlotowke, w Maroku - nie wiem czy dostalbym choc pol gwiazdki, ale ile nerwow i zlych emocji
:P choc Twoja relacja moglaby stanowic poradnik jak rozstac sie z dowolnej wielkosci nadmiarem gotowki to kazdy w Twoich oczach jest sympatyczny i milo bedziesz wszystkich wspominac , a nie jako bande oszustow. Moze to jest metoda
:PA pomyśl, jak miło oni mnie będą wspominać
:D a moja relacja jest właściwie pełna praktycznych porad. I to prostych. Wystarczy robić dokładnie na odwrót i już
:D I chyba mnie przeceniasz - nie sądzę, żebym poradziła sobie z każdą kwotą, chociaż, gdybym tak miała np. milion...(rozmarzona
:D A poważnie - to coś w tym jest. Pogodziłam się z faktem, że jestem taka "oszukiwalna" i jakoś się na to godzę, a dzięki temu - nie mam z tym problemu
:)Pewnie dałoby się taniej, ale naprawdę nie żałuję ani jednego momentu, każdy dawał mi radość
:)Jeszcze coś, co nawet dla mnie jest zaskoczeniem - po podsumowaniu podróży, zazwyczaj okazuje się, że wcale nie wydałam niesamowitych kwot
:)Pozdrawiam
:)
Czekam na więcej, więcej, więcej..... Historia z deszczykiem bomba, a motyw czerwona i niebieska karteczka, miód, poczułem się jak w tajlandzkim Matrixie, dlaczego nie wybrałaś niebieskiej?
:D
Uwielbiam tę relację - pokazuje, że można podróżować nie oglądając każdego grosza z dwóch stron i robiąc g*oburzę z byle powodu. Quote: Przeżyłam chwilę grozy, bo moja się odkleiła i gdzieś upadła. Gdy zaczęłam jej szukać (z pomocą innych turystów), najpierw znaleźliśmy niebieską. I kwadratową
:D (do tej pory się zastanawiam, gdzie bym mogła wylądować, gdybym z niej skorzystała
:D Obudziłabyś się we własnym łóżku. Z czerwoną zostałaś w matriksie.https://www.youtube.com/watch?v=zE7PKRjrid4
Jeden naprawdę twardy kurczak, samemu pływając niezgorzej nie wiem czy byłbym skłonny wyskoczyć z łodzi na środku akwenu
:D A relacja i zdjęcia jak zwykle najwyższych lotów.
Wycieczka z przygodami, ale widzę tu jeden wielki plus. Mieliście zapewne rzadką okazję do zobaczenia Maya Beach nie zastawionej całkowicie łódkami. My robiliśmy podobną wycieczkę i postanowiliśmy popłynąć tam jak najwcześniej rano. Oczywiście umówiliśmy się na konkretną godzinę, ale jak to w Tajlandii, wypłynęliśmy prawie godzinę później. I tak mieliśmy szczęście bo połowa plaży nie była jeszcze zastawiona, chociaż turystów było już całkiem dużo.Jaskini też nie zwiedzaliśmy, chociaż była teoretycznie jednym z punktów wycieczki. Co ciekawe, w czasie kiedy tam byliśmy ta jaskinia była zamieszkana przez jakichś ludzi. Widać było, że się całkiem nieźle urządzili
:)Szkoda, że nie zdecydowaliście się na wycieczkę obejmującą też Bamboo Island. Dla mnie to chyba najfajniejsze miejsce z całego dnia. Mała wysepka, którą można obejść dookoła. Po jednej stronie tłumy ludzi i łódek, ale wystarczy odejść kawałek dalej a tam biały piasek, skałki, lazurowa woda i pusto, wszystko tylko dla nas
:)
Świetnie się czyta relację, szczególnie świeżo po powrocie z tych samych miejsc. Akurat my byliśmy na wyspach nastawienie bardziej na wypoczynek, więc to bardzo ciekawe zobaczyć co nas ominęło.
super relacja!
:D chyba najfajniejszą jaką czytałam z Tajlandii, ma coś takiego fajnego, naturalnego w sobie
:D no i oczywiście dużo dobrego humoru! miło sobie wiele sytuacji tajskiego życia przypomnieć, a do kilku kolejnych czuję się zmotywowana
;)
Fajna relacja. Jakos do tej pory Tajlandia mi nie robila, ale po przeczytaniu Twojej relacji zastanawiam sie czy nie pojechac tam z moim stadem. Musze tylko sie zastanowic, czy 5-latka da rade.
Wkręciłam się na maxa w tę relację
:) Nie znam Cię ale jakoś strasznie Cię polubiłam
:) Świetnie się to czyta i już nie mogę się doczekać fragmentu ze słonikami
:) A wątek z kapitanem i synkiem mega wzruszający. Tak jak generalnie podczas czytania całej relacji wciąż się uśmiecham... Baaa wręcz zacieszam tak, że najbliżsi zaczynają się o mnie martwić, tak przy tym fragmencie naprawdę zakręciła mi się łezka w oku.... Czekam na więcej
:)
Bardzo fajnie czyta się Twoją relację - z taką lekością napisane. I z poczuciem humoru. Taki pstryczek (malutki) - dlaczego piszesz dworzec pociągowy a nie kolejowy?Ja rownież dołączam się do grupy niecierpliwie oczekującej na kolejne odsłony Kurczaka
:)
Kurczak, jesteście mega pozytywni, wspaniale chwytasz otoczenie i zbierasz gwiazdki - w jedną i w drugą stronę.Jeździj jak najwięcej i pisz. Pięknie dziękuję.
Twoje relacja jest jak bardzo dobry serial - czekamy na kolejne odcinki z niecierpliwością
:D Ale niestety zapowiada się już finał sezonu czyli ostatni odcinek...
:( Jak żyć??
:DKiedy następny sezon?
:D Wybierasz się znów gdzieś?
:D
Koleżanko Pestycydo! Lojalnie Cię uprzedzam że przez Ciebie staję sie bardziej nerwowa: ciągle wchodzę na forum i szukam, czy już jest ciąg dalszy relacji. Jak za chwilę będę musiała udac się do terapeuty z tym problemem, to Ci wyślę rachunek, bo to przez Ciebie będzie.Pisz Kobieto, bo cudnie to robisz
:D .
Łańcuch ma Johnny, bo jest w okresie dojrzewania, czyli bardzo niespokojny i zaczepny (o czym świadczy jego trąba). Jak mówili pracownicy, słucha tylko swojego mahouta, więc gdy ten od niego odchodzi, dla bezpieczeństwa wszystkich (ludzi, innych słoni i samego siebie) jest przypinany na łańcuchu (ale dosyć długim). Tylko on nosił łańcuch, żeby szybko mahout mógł go przypiąć, gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego. Widziałam też słonia przypiętego łańcuchem przy placu zabaw (chyba jest nawet na zdjęciu), gdy mahout musiał gdzieś iść. Niektóre słonie śpią w czymś w rodzaju stajni - myślę, że na noc też są tam przypinane. Jak podkreślali pracownicy, to jednak duże, silne i dzikie zwierzęta. Każdy z nich ma inny charakter i przeszłość, co może wpływać na ich zachowanie i stopień oswojenia. olajaw napisał: Ale niestety zapowiada się już finał sezonu czyli ostatni odcinek... I, jak w serialu, będą zwroty akcji
:D
No właśnie z niepokojem patrzę na te zmiany
:mrgreen:Ja się pytam gdzie się podział starszy kurnikowy? Gdzie są karteczki?.... Podejrzewam, że to długotrwały dostęp do 7eleven tak Was zmienił
;) Czekam, czekam, czekam....
Żal że ta relacja już się skończyła. Mam nadzieje, że wkrótce pojedziesz gdzieś na kolejną wyprawę i znowu uraczysz nas opisami potyczek kurczaka z hodowcami
:)
Jakimś cudem dopiero dziś przeczytałam tą relację, i od razu finał - choć z chęcią czytałabym dalej
:-))) Podziwiam Twoją lekkość pióra, poczucie humoru i wrażliwość w stosunku do zwierząt (oraz różnic kulturowych
;-) Mam nadzieję że jeszcze nieraz będzie możliwość przeczytania tutaj Twoich relacji z podróży.
Dzięki za poświęcony czas! To jest zdecydowanie moja najulubieńsza relacja na forum do tej pory
;) Życzę Ci jak najwięcej fajnych wypraw w przyszłości, nie tylko dlatego, że jesteś mega pozytywną osobą i sama relacja sprawia, że Cię lubię
:D ale także dlatego, że liczę na kolejne świetne opisy. Tak jak poprzednicy - chcę więcej!
Świetna relacja!
:D Masz lekkość w pisaniu, więc nie zmarnuj tego
:D (taka zachęta do dalszego podróżowania i pisania
:D )Pozostało nam czekać na kolejna Twoją wyprawę, czyli s02e01
:D
Na osobę, niestety
:) Ale też się pozytywnie zaskoczyłam
:) zawsze się boję tych podsumowań, bo wiadomo jak to wcześniej wygląda
:DNatomiast dotarło do mnie, o ile taniej można to zrobić
:) Ale niczego nie żałuję
:)
Dzięki za relację, aż szkoda, że to już koniec
:) Akurat tak się składa, że odwiedziliście większość miejsc, w których ja też byłam, więc mam do nich osobisty i emocjonalny stosunek. Tym fajniej mi się czytało i oglądało znajome rzeczy.
:D przez tą relacje dodałem do mojej Kwietniowej podróży Elephant World już sie doczekać nie umiem:) hmmm no ale też jestem ciekaw czy cenowo podobnie wyjdę na tym
:) ja mam jeszcze Kuala Lumpur i Singapur
:)
Niesamowita relacja! Trafiłam na nią przez przypadek, ale tak bardzo mnie zauroczyla, że aż musiałam się zarejestrować na forum, aby wyrazić swoj zachwyt:) a teraz pluje sobie w brodę, że nie zarejestrowalam się wcześniej i przez to nie mogę oddać głosu w konkursie:
Niesamowita relacja ! Na prawdę ciekawa i zabawna jednocześnie, cała przeczytałam z uśmiechem na twarzy. Planuje wycieczke do Tajlandii kiedyś w przyszłości, a dzięki tobie dowiedziałam sie duzo fajnych rzeczy ktore na pewno nie jednemu podroznikowi pomoga. Czekam na kolejną relacje z niecierpliwością !
:)
Bardzo dziękuję za miłe słowa
:)@karul - Lanta Coral Beach Resort. Bardzo polecam:) przynajmniej poza sezonem, nie wiem jak tam wygląda w sezonie. Sprawdzałam dziś na booking.com i jedno wiem, niestety - drożej :/ a skoro wybierasz się na Koh Lantę, to może odwiedzicie lasy namorzynowe?...@popcarol - już za 16 dni! Wracam do Maroka! Cieszę się strasznie
:)@pepcio666 - dziękuję za sygnał. Niestety, zbyt duża ilość odsłon i wyczerpał się limit przepustowości na darmowym koncie :/ przez dwa dni :/ w przyszłym miesiącu się zresetuje i zdjęcia wrócą. Na razie kombinuję coś innego i mam nadzieję, że się uda. Przepraszam, bo to żadna przyjemność czytać relację bez zdjęć
:(
Witam,Świetna relacja! Czytałem z zapartym tchem jak dobry thriller
:) szczególnie, że sam przygotowuję się właśnie do zjechania całej Tajlandii na rowerze i zamierzam jak najwięcej spać pod namiotem
:)I tutaj mam pytanie. Najbardziej boję się chyba jakiejś tropikalnej choroby. Na razie zaszczepiłem się na WZW A i B, meningococi, salmonellę i tężec. Dwa pytania:1. Czy polecacie jeszcze jakąś szczepionkę2. Czym okazała się ta wysoka temperatura u Marcina ???Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za super relację! Zacznij pisać bloga podróżniczego!
:)
Super pomysł z tym rowerem:) opisz potem koniecznie wszystko. Powodzenia!
:)Jak chodzi o szczepienia, to mieliśmy jeszcze polio i dur brzuszny. Do meningokoków nasza pani doktor nie była przekonana - uznała, że w Tajlandii aż takiego zagrożenia nie ma, natomiast zalecała je, gdybyśmy się wybierali do Afryki (oczywiście w niektóre rejony). Zastanawialiśmy się jeszcze wspólnie nad wścieklizną - stwierdziła jednak, że przy zachowaniu podstawowych środków ostrożności,nie ma to sensu.Jeśli chodzi o Marcina, to do tej pory nie wiemy
:shock: Objawy były jak podręcznikowy przykład malarii. Po podaniu uderzeniowej dawki (2 tabletki naraz) Malarone, potem już standardowo (tabletka dziennie) dokończył opakowanie. I przeszło. Po powrocie do Polski byliśmy przekonani, że okaże się, że malarię jednak przechodził. Jednak badania tego nie wykazały (pierwsze badanie z krwi wykazuje tylko obecność przeciwciał - czyli że albo w tym momencie ma, albo miał. Potem dopiero robi się badanie szczegółowe, z którego wychodzi, czy malaria to przeszłość, czy teraźniejszość
:) w naszym przypadku nie było potrzeby robienia drugiego badania). Wiem tylko tyle, że on ma wybitnie odporny i szybko regenerujący się organizm (tfu, tfu
:D , więc może to jednak była malaria, tylko Malarone i umiejętności regeneracyjne się z nią do końca uporały? Nie umiem Ci odpowiedzieć na to pytanie :/ Lekarze też nie potrafili.Pozdrawiam:)
Pestycyda - gratulacje. Jedna z najlepszych relacji na forum. Na kolejny wyjazd proponuję Birmę
:). Sam próbuję się zebrać od dwóch lat, chętnie przeczytam Twoją relację zanim w końcu dotrę
:D
Bardzo miło się czytało - masz niewątpliwy talent (czytało się jak książkę Beaty Pawlikowskiej). Przywołałaś wspomnienia z miejsc które widziałem (Bangkok, Ayutthaya, Koh Samui, Ang Thong ... Z różnych względów podróżuje wysokobudżetowo i zazdroszczę Ci tego jak wspaniale można podróżować o wiele taniej i ... z przygodami.Życzę kolejnej wspaniałej wyprawy !P.S. To że nie wytargowaliście każdego THB - nic nie szkodzi - tego czego nie trawię w niektórych relacjach to walka o każdy grosz z miejscowymi jak o niepodległość. Was po prostu da się zwyczajnie lubić.
Hekarelacja super przeczytałam jednym tchemmam pytanie co do lasów namorzynowych, w którym dokładnie miejscu na wyspie jest przystańdziękuje za wskazówki
pestycyda napisał:(w przypadku kolegi + jeszcze 721 zł garnitur
:)Droga Pani Pestycydo!Czy mogę liczyć na jakiś namiar do fashionu, w którym ubierał się kolega i był zadowolony?
:)Można prosić o wiadomość tutaj albo na PW?
Pestycydo! Dziękuję bardzo za odpowiedź na PW. Niestety nie mogę odpisać na PW, nie wiem dlaczego, ale mogę śmiecić w tym wątku...
:DJeszcze raz dziękuję
:)
@ pestycyda wiem, że temat ma już chwilę ale jeśli jeszcze tu zaglądasz czy mogłabym prosić o kontakt do tego genialnego hostelu w Bangkoku na maila joapiw[at]gmail.com z góry dziękuję, niestety ponieważ jestem głownie biernym uczestnikiem forum nie mogę wysłać Ci wiadomości na priv
@uran, tak
:) powoli wgrywam zdjęcia do wszystkich relacji od nowa, ale to naprawdę strasznie mozolna robota :/ Idzie ślamazarnie, ale mam nadzieję, że w końcu pojawią się ponownie i już zostaną w nich "na zawsze"
:) Pozdrawiam:)
drogi kurczaczku już z wolnego wybiegu
:)oprócz ponownego załadowania zdjęć, na które bardzo, bardzo, czekam ciekawi mnie jeszcze chyba nieuwzględniona w kosztorysie dla całokształtu kwota biletu lotniczego? Biję się z myślami kupna biletów i cena wydaje mi się przeciętnie atrakcyjna, choć może to być skrzywienia po kupnie bezpośredniego przelotu WAW- Saigon za 750pln...(jakoś mam cichą nadzieję na ustrzelenie podobnej okazji mimo terminu okołomajówkowego przy czym kierunek niekoniecznie Tajlandia bo wtedy zależny od ceny). Termin dla nas idealny, plan wyjazdu po Twojej relacji już mam w miarę skrojony: 2 dni w Kachananburi, 1 Bangkok, 6 Koh Samui, 4 Koh phangan,1 Bangkok - zawsze jakoś tak przerażał mnie przylot do Bangkoku i później transport na wyspy dosyć długi ale widzę że do ogarnięcia, choć u nas z 2 przedszkolaków.Pisz więcej i życzę powodzenia w konkursie z relacją z Kambodży!
@flower188, zdjęcia powoli wgrywam ponownie:/ ale naprawdę powoli :/
:D w paru pierwszych postach już są, w pozostałych pojawią się...no...pojawia się!
:D Za bilety płaciliśmy 1975 zł. (niestety, nie umiem wyszukiwać takich naprawdę tanich biletów:/ jak przeczytałam o Twoim Sajgonie, to ...ech, zazdroszczę
:) Lećcie koniecznie! Przejazd nocnym pociągiem w stronę wybrzeża nie jest taki straszny, spokojnie śpisz, a cały czas się przemieszczasz. Ale czy 6 dni na Koh Samui to nie za dużo? Przemyśl, czy nie lepiej skrócić pobyt tam i przemieścić się na drugą stronę - w kierunku Koh Lanty i Phi Phi? Tam też jest pięknie...
:) A dla przedszkolaków atrakcją będzie również Lop Buri, niedaleko Bangkoku. Powodzenia w polowaniu na bilety!P.S. Niby "wolny wybieg", ale cały czas jakoś podświadomie przyciągamy hodowców, a potem im ulegamy (w dodatku z radością). Jakiś taki charakter, niewolniczy :/
:D flower188 napisał: życzę powodzenia w konkursie z relacją z Kambodży!Nie-dziękuję
;) :* Pozdrawiam!
dzięki za sugestie! to tylko ramowy plan, naogol rezerwujemy noclegi z opcja bezplatnego odwolania i bez przedplaty wiec zawsze pozniej jestemy jako tako elastyczni; jeszcze właśnie Ayuthaya i Lop Buri też wchodza w gre jezlei tylko uda się dzieciaki wyciagnac z basenu/plazy
;) oj jak w Wietnamie marudzily zawsze przed wyjazdem na zwiedzanie! a pozniej zachwycone
:)te bilety to chyba taki ślepy traf jednorazowy był i rozbestwiło nas to strasznie (w drobiowej konwencji: trafiło się nam jak ślepej kurze ziarno
;) majac dostep do systemow rezerwacyjnych biur podrozy czartery moge sobie sama klepnac/przyblokowac bilety i mam szybkie info o takich hitach; ta Tajlandie wyszukalam za 1650 i ciagle sie waham bo wlasnie to bezposrednio u linii lotniczej wiec nie mam nad tym pelnej kontroli "slużbowo" tak jak nad czarterami...
Tym razem służyły jako klatki dla dwóch małpek, których gumowe obroże z dość długimi sznurkami przymocowane były do palików tych chatek. Siedząca na werandzie domu Tajka, gestem zachęciła nas do podejścia do mniejszej małpki - starsza podobno była agresywna. Nie mam pojęcia, dlaczego były tam przywiązane. Jako zwierzątka domowe? Raczej nie była to atrakcja dla turystów, bo dom daleko od uczęszczanego szlaku. Nie wiem. Pocieszające było to, że małpki wyglądały na dosyć zadbane, miały dużo wody i jedzenia, a obroże były luźne (choć marne to luksusy w porównaniu do wolności).
Mniejsza była rozkoszna :D
I bardzo ciekawska :)
Spędziliśmy dosyć dużo czasu bawiąc się z nią. W końcu trzeba było pojechać dalej. Zwłaszcza, że musieliśmy się rozejrzeć za gazoliną, mieliśmy jej już dosyć mało.
Mówisz - masz :D Gazolinę można kupić na stacjach benzynowych (o ile są :D, albo w butelce, z przydrożnego stolika (taka buteleczka - 50 THB)
Im bliżej do lasów namorzynowych, tym mniej cywilizacji. Pusta droga, wokół dżungla, gdzieniegdzie małe sklepiki umieszczone na tarasach mieszkalnych domów. Przejeżdżając przez te tereny zrobiliśmy dużą przyjemność miejscowym dzieciom :D Ustawiały się wzdłuż drogi i koniecznie musiały nam przybić "piątkę" podczas jazdy. W jednym miejscu zawracaliśmy trzy razy, bo nie wszystkie zdążyły :D
A to miejscowa kura - rasa : "długonoga" :D
Jadąc do lasów namorzynowych, prawie mielibyśmy też wypadek. I to wcale nie z powodu miernych umiejętności skuterowych(przepraszam, Marcin :D - nagle z dżungli wyskoczył nam na drogę wielki, zielony wąż (przypuszczam, że w moich wspomnieniach jest dużo większy, niż był w rzeczywistości :D I, przynajmniej według mnie, zrobił to naprawdę nagle :D Skuter się zachwiał (żeby go ominąć w jak największej odległości), ale szybko wróciliśmy do pionu :) Efekt : wąż żywy, my żywi - czyli OK :D (trwało to parę sekund, ale nie do uwierzenia, ile w tym czasie można pomyśleć :D Hmm...zielony wąż...co ja o nich czytałam? Zielony, to chyba drzewny? Czy drzewne węże potrafią skakać w górę? Chyba tak...Cholera...Czy potrafią podskoczyć na wysokość skutera? I wskoczyć na człowieka na nim? I czy taki wąż byłby zainteresowany takim skokiem?...Hmm...Czy zielone węże są jadowite?...O kurczę, przecież to można poznać po źrenicy...Zaraz, zaraz, jak to było? Pionowa źrenica to chyba jadowity? - w tym momencie moich megainteligentnych rozważań byliśmy już w takiej odległości, że nie mogłam dojrzeć samego węża, a co dopiero mówić o analizie kształtu źrenicy :D Dobrze, że nie byłam kierowcą :D Jednak to prawda, co mówią - facet działa, baba kombinuje :D
Zaczęliśmy się zbliżać do przystani. Poznałam po wodzie, której było coraz więcej :D
Przed przystanią stała mała budka, w której czekał na klientów bardzo miły Taj. Z dzieckiem - chłopcem na oko sześcioletnim. Zapytaliśmy o kajaki - są, można wypożyczyć, 400 THB za godzinę. Ale jakoś tak się miło rozmawiało i nim doszło do jakiejkolwiek transakcji, rozmowa zeszła na tematy prywatne. Pan zapytał, czy mamy dzieci. Po naszej przeczącej odpowiedzi, stwierdził, że nie możemy płynąć na kajaku. Bo jest duże słońce, nieprzyjemnie, a poza tym, nic nie zobaczymy. Zaproponował longtaila. Właściwie nie zaproponował, tylko oznajmił, że koniecznie musimy popłynąć longtailem (godzina - 500 THB). Akurat tego dnia chyba wstałam lewą nogą, bo koniecznie koniecznie uparłam się na kajak. Jakoś tak wkręciłam sobie, że pływać po lasach namorzynowych muszę kajakiem, i już. Pan nie odpuszczał - nie pożyczy nam kajaka. Zaczęło się robić no może nie nieprzyjemnie, bo to za duże słowo, ale, hmm...uparcie? Pan nie odpuszczał, ja nie odpuszczałam. Zaczęłam się zastanawiać, o co w tym chodzi. Może nie ma żadnego? Może są zepsute? I wtedy przyjechał jakiś Amerykanin, który też chciał pożyczyć kajak. Pożyczył go bez problemu, wprawdzie próbował trochę negocjować cenę, ale pan był nieugięty. I wtedy nastąpiło coś, co mnie mocno zdziwiło - pan podszedł do mnie i na ucho powiedział, że jak weźmiemy longtaila, to obniży nam cenę do 300 THB (za 2 osoby), tylko ciiii, żeby Amerykanin nie usłyszał :D I to był argument, który mnie przekonał :D
Pan się ucieszył i stwierdził, że w takim razie musimy chwilę poczekać, przy czym wsiadł na skuter i odjechał :D W przeciwną stronę, niż przystań :D To już nas maksymalnie zdziwiło, ale ponieważ zostawił z nami chłopca, to stwierdziliśmy, że raczej wróci :D Staliśmy razem pod tą budką w takiej niezręcznej ciszy. Na pewno znacie to uczucie - zupełnie nie wiadomo co robić. Chłopiec zerka na nas, my na niego. On ucieka wzrokiem, my ( podobno dorośli :D więc to na nas ciąży obowiązek nawiązania kontaktu) próbujemy się uśmiechać do niego. Nadal stoi zawstydzony. Głupio. Niezręcznie. Na szczęście na wyjazd zabraliśmy trochę drobnych zabawek dla dzieci. I na szczęście mieliśmy je przy sobie. Piłeczka, odblaskowa linijka i smycz do kluczy pozwalają przełamać pierwsze lody. Chłopczyk jest przeszczęśliwy, bawi się nimi, trzyma kurczowo w rączkach i nawiązujemy jakiś kontakt.
Po kilkunastu minutach wrócił pan. Chłopiec z radością do niego podbiegł, wyściskali się, jakby nie widząc co najmniej od tygodni - nie parunastu minut. W dodatku wyjaśniła się tajemnica odjazdu na skuterze - tato pojechał do sklepu po chrupki dla synka. Ech, widać było mocną, dwustronną miłość.
W porządku, zakupy zrobione, więc możemy ruszać do longtaila. Najpierw długi, drewniany pomost. Idziemy we czwórkę - kapitan, chłopczyk i my.
Do longtaila również wsiedliśmy we czwórkę.
Płyniemy. Pierwsze minuty rejsu poświęcam na wyszukiwanie skoczków mułowych (nie śmiejcie się, w książeczce z dzieciństwa nie było napisane w jakim dokładnie miejscu występują. A ich nazwa jakoś mnie nie naprowadziła :D Niestety, ani widu, ani słychu :D
Kapitan podaje nam imię chłopca (nie byłam w stanie go dobrze wymówić, a nawet zapamiętać :/ i okazuje się być naprawdę doskonałym przewodnikiem, dbającym o to, żeby klienci byli zadowoleni. Pokazuje na co ciekawsze widoki, proponuje wspólne fotografie, możemy siadać za sterem. Ze szczególną uwagą dba o to, żeby chłopczyk się do nas coraz bardziej zbliżał. Co parę minut każe mu do mnie podchodzić i się przytulać. Kolega ma robić zdjęcia. Przytulamy się na rozkaz, ja coraz bardziej sztywniejąc, wyczuwam równie sztywne ciałko dziecka. Podskórnie zaczęliśmy się domyślać, do czego to zmierza. I teraz jedna kwestia, żebyśmy się dobrze zrozumieli - w powietrzu cały czas czuło się ogromną miłość, zarówno syna do ojca, jak i odwrotnie. Chłopczyk wykonywał polecenia ojca, bo mu ufał, kochał go. Natomiast sam z siebie był po prostu trochę nieśmiały i zawstydzony. Poza tym, obydwaj byli naprawdę niesamowicie sympatyczni i ciepli.
Dla nas sytuacja robiła się coraz trudniejsza emocjonalnie. Właściwie najbardziej czego chciałam, to stamtąd uciec. Wiedzieliśmy, że nie będziemy mogli zrealizować nadziei ojca i (tak, to chyba właśnie było dla mnie najgorsze - nadzieja w jego oczach) trzeba będzie się zmierzyć z jego zawodem.
Chłopiec nie umiał angielskiego, więc ojciec rozmawiał z nim po tajsku. Możecie wierzyć lub nie, ale ja wiem, co czułam. Nerwy miałam tak napięte, że pomimo braku znajomości języka, jakoś docierał do mnie sens ich rozmowy. "Poczęstuj ich chipsami" - chłopczyk sztywno, nienaturalnie wkładał nam chipsy do ust. "Przytul się do niej. To jest dla ciebie dobre" - chłopiec, cały wysztywniony dociskał swoje ciałko do mojego. I wreszcie doszło do wypowiedzi, której tak bardzo się bałam (to już po angielsku) : "To jest synek dla was. Weźcie go Europy..."................................................................................................................................................................................................................
Po naszych bełkotliwych próbach odpowiedzi, coś w rodzaju : tęskniłbyś przecież za nim, on za tobą, nie żartuj tak - uśmiechnął się smutno.
Wpływamy w coraz mniejsze kanały - kapitan miał rację, na kajaku nie zobaczylibyśmy nawet połowy tego, co nam pokazywał. Przede wszystkim sami nie dopłynęlibyśmy tak daleko.
Ponownie wpłynęliśmy na szerokie wody i ukazał nam się taki widok.
Wodny świat :)
Pływająca ferma ryb. Cały budynek zbudowany na pływakach.
Okazało się, że w planie wycieczki jest zwiedzanie fermy. Robiła naprawdę niesamowite wrażenie - kilkupiętrowa, posiadała część mieszkalną, hodowlaną, a nawet własny basen. I zjeżdżalnię do niego :D Nie do uwierzenia, że coś takiego można zbudować na wodzie.
Spędziliśmy tam trochę czasu, kapitan poszedł do swoich kolegów, którzy fermę prowadzili, nas natomiast oprowadzał chłopiec.
Przy ponownym wsiadaniu do longtaila, zawalił się daszek. Przerdzewiałe podpórki wybrały akurat ten moment, żeby do końca się rozkraczyć. Kapitan był bardzo zawstydzony i robił wszystko, żebyśmy tego nie zauważyli. Próbował je dyskretnie podwiązać jakimiś sznurkami. Widać było ubóstwo, ale zarazem duży honor i to spowodowało, że było nam jeszcze bardziej przykro.
Popłynęliśmy dalej. Kapitan zatrzymał łódź przy brzegu, wyłączył silnik i wtedy wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko :D Z pobliskich zarośli zaatakowały nas małpy :D To były naprawdę sekundy. Nim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, na łódce było pełno małp, a kapitan karmił je flipsopodobnymi chrupkami.
Atak nastąpił tak niespodziewanie (dla nas, bo kapitan wiedział, co robi :D , że chłopiec okropnie się wystraszył i jakoś tak, zupełnie naturalnie, z krzykiem wpadł w moje ramiona. I skończyła się sztywność i uczucie przykrości. Te parę sekund zadecydowało o tym, że na łodzi zrobiła się naprawdę rodzinna atmosfera (wliczając w tę rodzinę nas :)
Tego najbardziej agresywnego samca kapitan przegonił moim klapkiem :D
Małpy były dosłownie wszędzie :D
Po pierwszym zaskoczeniu, oswoiliśmy się z nimi na tyle, że również zaczęliśmy je karmić.
Strasznie łakome :D chrupek w pyszczku, chrupek w każdej łapce, a jeszcze chce więcej :D
Okruchy na pyszczku mnie rozbrajają :D
Pojenie same na nas wymogły :D
Gdy chrupki się skończyły, kapitan odpalił silnik i na ten znak, wszystkie małpy momentalnie wskoczyły do wody, żeby dopłynąć do zarośli. Musiały być przyzwyczajone do takiego karmienia i sygnału.
A kapitan rozbroił mnie takim lokalnym patriotyzmem. "To było chyba lepsze, niż Monkey Beach na Koh Phi Phi, prawda?" - powiedział z dumą.
Popłynęliśmy dalej, teraz już rozmowy i śmiechy na pokładzie towarzyszyły nam cały czas. Nastrój skrępowania zupełnie minął. Chłopiec się zupełnie otworzył, pokazywał wszystko, co mogło nas zaciekawić, buzia mu się nie zamykała.
Kapitan kazał mu odliczać deski w pokładzie, gdy doszedł do właściwej, podniósł ją i zszedł do niby-piwniczki. Wyniósł stamtąd dwie wody mineralne. Dla nas. Na szczęście przestał nas traktować jak typowych klientów, więc gdy się z nimi podzieliliśmy, to nie oponował.
Niestety, wycieczka zbliżała się do końca. Gdy spojrzeliśmy na zegarek, okazało się, że nie była to godzina (jak się umawialiśmy), tylko prawie trzy.
Gdy zeszliśmy na pomost jakoś nie mogliśmy się rozstać. Kapitan pokazał nam hodowlę ryb przy przystani.
A ponieważ zorientował się, że szczególnie interesują nas różnego rodzaju żyjątka, pokazywał, co tylko było możliwe.
Dla mnie, niestety, wycieczka nie była pełna. Pomimo rozglądania się we wszystkich możliwych miejscach :D nie zobaczyłam skoczka mułowego. Trochę się już nawet z tym pogodziłam. Jednak, gdy wracaliśmy z przystani drewnianym pomostem, chłopiec skłonił mnie, żebym się położyła na deskach i wtedy...
Przecież nazwa "mułowy" do czegoś zobowiązuje :D To praktyczna wskazówka dla wszystkich, którzy będą go szukać :D
I jeszcze takie maluchy :D
A tak rosną namorzyny. Dzięki kapitanowi jednego posadziłam. Dzięki kapitanowi prawie miałam też synka, więc został mi już tylko dom :D
Na pomoście nasi przewodnicy (chłopczyk się już tak rozkręcił, że pokazywał nam prawie wszystko, co się rusza :D spędzili z nami jeszcze godzinę. Kapitan bardzo chciał wiedzieć, czy nam się podobało. Odpowiedzieliśmy, że było cudownie i że chcielibyśmy tu wrócić. Na to kapitan powiedział, wskazując na chłopca - "Ale on już będzie wtedy duży..."
Najlepszy kapitan pod słońcem, Ha Loon.
Zapłaciliśmy mu 500 THB (pomimo samowynegocjowanych 300), ale naprawdę się należało. Miał rację - kajakiem nie zobaczylibyśmy prawie nic. A kapitanem jest doskonałym. Sam wychowuje trzech synów, jedyne źródło utrzymania to właśnie te wycieczki. A poza sezonem, no cóż, naprawdę jest ciężko. Gdyby ktoś był w tamtych rejonach, to szczerze polecam. W razie potrzeby - służę numerem.
C.d.n.
P.S. Nie wiem, czy udało mi się przedstawić klimat tych chwil. Chciałabym tylko dodać, że kapitan chciał zapewnić synowi lepsze życie. I robił to, jak potrafił. nie myślał o paszporcie, problemach z adopcją itp. Byliśmy z Europy, więc możemy wszystko. Dla mnie to była prawdziwa miłość - taka, dzięki której nawet pozwoli odejść synkowi, jeśli będzie miał przez to łatwiej/lepiej.
I jeszcze w kolejnych dniach naszej podróży, wieczorami, co jakiś czas padało pytanie : Może po niego wrócimy?.........
Tak.
:D :D :D
Dzięki przyzwoleniu moderatora, podaję numer telefonu - 085 4777 062, Koh Lanta. Jeśli z jakiegoś powodu chętny nie będzie mógł się dodzwonić, wystarczy podjechać na przystań i zapytać o kapitana Ha Loon.
Z całą odpowiedzialnością za słowa polecam. Piękna wycieczka, dostajemy na niej dużo więcej niż oczekiwaliśmy. Kapitan niesamowicie ciepły i przyjacielski, wiele rzeczy bez niego jest dla zwyczajnego turysty zupełnie niedostępna. Poza tym, z ogromnym entuzjazmem (nieproporcjonalnym wręcz do otrzymanych pieniędzy) i radością oprowadza po lasach namorzynowych. Z mojej strony tylko jedna prośba - gdyby ktoś skorzystał (a mam nadzieję, że tak), poproszę o informacje, co u niego słychać. I u chłopca...
Hmm...Wolałabym "ale jesteś kobietą o olbrzymiej urodzie", no ale i taki komplement przyjmę :D
Dziękuję bardzo serdecznie za wsparcie na wszystkie sposoby :) świadomość, że faktycznie ktoś to czyta, niezmiernie pomaga :) dziękuję raz jeszcze :)
Dziś będzie króciutko, bo, niestety, praca :(
Wracając z lasów namorzynowych, postanowiliśmy odwiedzić targ w Saladan.
Niesamowite kolory, zapachy, gwar...
To coś w drugim pojemniku, było jedną z najsmaczniejszych rzeczy, jakie jadłam. Niestety, nie wiem, co to było i na pewno nie jadłam tego w taki sposób jak należy (kupiłam trochę w woreczku, a następnie zjadłam na zimno pod stacją benzynową, przy pomocy widelca zakupionego tamże :D Mogę sobie tylko wyobrazić, jak dobre by było, gdybym tego posmakowała zgodnie z przeznaczeniem :D