Z przystani tuk-tuk do Siam Paragon (100 THB). Jednak na miejscu nastąpiła pewna, hm, konsternacja
:D Nie wiem, jakoś sobie wyobrażałam, właściwie to nawet nie wiem, dlaczego, że to będzie olbrzymi targ. I w dodatku pod dachem
:D Ale tak bardzo sobie zawłaszczyłam ten obraz, że chodziliśmy wokół centrów handlowych z dobre cztery razy
:D Pytaliśmy nawet Tajów, gdzie jest Siam Paragon - potwierdzali, że tu i robili nieokreślony ruch ręką w kierunku nowoczesnych budynków galerii
:D W końcu (lepiej późno, niż wcale
:D coś do nas zaczęło powoli docierać
:D
Chyba jednak nie ma tu mojego wymarzonego olbrzymiego targu
:D nie zapominajmy o dachu
:D Wprawdzie zajrzeliśmy do galerii handlowych, ale szybko wyszliśmy. Nie o takie zakupy nam chodziło. Nie chcieliśmy kupować markowej elektroniki, ani ciuchów. Szczerze mówiąc, niektóre firmy ubraniowe, które miały tam swoje sklepy, znałam tylko z kolorowych magazynów. Zdecydowanie tam nie pasowaliśmy. Nie pasowały też nasze portfele. Trochę smutno mi się zrobiło, ale gdy zaczynało się ściemniać, na uliczkach wokół centrów handlowych, ustawił się targ. Wprawdzie nie taki, jak wymarzyłam, ale dobre i to
:) I tam, na pociechę, kupiliśmy sobie Ray Bany. Oryginalne. Za 230 THB
:D
Niesamowite rozwiązania logistyczne - kilka poziomów chodników.
Tuk-tukiem wróciliśmy na naszą ulicę (180 THB) i od razu poczuliśmy się bardziej swojsko
:)
Siedząc przy lodówce, pełni zapału opracowywaliśmy plan na jutrzejszą wizytę u krawca. "Hm, to może, żeby zaoszczędzić, powiemy kierowcy tuk-tuka, że bardzo chcemy jechać do fashion, tylko, że kolega nam podał adres, bo był bardzo zadowolony i chcemy jechać właśnie do tego, bo chcemy tam coś kupić, a jemu się to opłaca, bo dostanie talony na benzynę i ftedy bnas zafiezie sa dwaiścia batóf.......
:D
:D
:D
C.d.n.
mashacra napisał:
No właśnie z niepokojem patrzę na te zmiany
:mrgreen:
Nie martw się, znając nas, to nie są zmiany na zawsze
:D Kolejnego poranka pożegnaliśmy się z Jane i rozpoczęliśmy operację pod nazwą "odbiór ekstra-świetnego-prawie firmowego garnituru"
:D Nie powiem - trochę się denerwowaliśmy. Mieliśmy tylko jakiś świstek dopięty do wizytówki naszego fashion i świadomość, że pieniądze z konta wypłynęły. Wczorajsze pomysły odnośnie taniego dojazdu, dziś wydały się nam po prostu głupie (może nie "wydały się", najzwyczajniej w świecie - były
:D Podjechaliśmy więc tuk-tukiem, płacąc całą zaproponowaną przez kierowcę cenę (mówiłam, @mashacra
:D - 120 THB i z duszą na ramieniu weszliśmy do fashion. I tu - miłe zaskoczenie
:D Wprawdzie nie proponowano nam whisky, jak ostatnim razem, natomiast usilnie starano się nas namówić na uszycie jeszcze jednej części męskiej garderoby (niestety, nie wiemy czego, bo akurat tego słowa po angielsku nie znam
:D. Po odmowie (przypuszczam, że gdybyśmy wiedzieli o jaki produkt chodzi, nie poszłoby nam tak łatwo
:D , trochę niezadowolony sprzedawca (trudno, nie możemy akurat jego wiecznie uszczęśliwiać. Na świecie jest jeszcze mnóstwo ludzi, którzy na to czekają
:D wyniósł nasz garnitur do przymierzenia. I mogę powiedzieć tylko tyle - nie znam się na tych męskich fatałaszkach, ale kolega był absolutnie zachwycony (a ze względu na zawód, naprawdę się na tym zna) (nie, nie jest krawcem
:D . Wśród zalet i pomiędzy niezliczonymi "ach" i "och", wymieniał : materiał wysokiej klasy, dobre wykończenie, wspaniały krój i oryginalne, funkcjonalne rozwiązania (nie do końca wiem, co to znaczy, ale jedno z nich miało coś wspólnego z problemem wysuwania się koszuli ze spodni przy siadaniu
:D I wyglądał w nim naprawdę doskonale (Marcin, to nie żadne podlizywanie się - szczera prawda). (przepraszam za prywatę, ale dziewczyna musi sobie radzić, jak potrafi
:D Przypomnę - 7000 THB, garnitur, 2 koszule i krawat. Dodatkowo garnitur dostaliśmy zapakowany w ochronny pokrowiec.
Kolejną taksówką (120 THB) podjechaliśmy pod Victory Monument, gdyż stąd odchodzą busy do Ayutthaya. Bilet - 60 THB, czas trwania podróży - ok. 2 godziny.
Dzień wcześniej zarezerwowaliśmy przez booking.com dwie noce w hotelu (992 THB), więc szybko zostawiliśmy bagaże i pobiegliśmy zwiedzać miasto. Tym razem, na podstawie kolejnej podprowadzonej mapki, zorganizowaliśmy sobie pieszą wycieczkę "Największe atrakcje Ayutthaya"
:D Czasem jednak nasze atrakcje trochę się rozmijały z uwzględnionymi na mapce
:D
Coś w rodzaju omletu zrobionego z jajecznicy (?). Bardzo smaczne - 100 THB.
Wat Mahathat, zniszczona przez wojska birmańskie w XVIII w, następnie totalnie rozgrabiona przez poszukiwaczy skarbów (jak i cała Ayutthaya) w XX w.
To dosyć duży kompleks, w którym wrażenie robią zwłaszcza posagi pozbawione głów.
Czasem same głowy, czasem ktoś spróbował dopasować znalezione głowy do torsów. Częsty widok, to posągi, które są zupełnie niedopasowane - tors, na którym postawiona jest głowa, znacznie różniąca się wielkością. Budzi szacunek taka tajska dbałość i starania o to, żeby jak najmniej głów leżało po prostu na ziemi.
A takie zwierzątka biegały po drzewach
:)
Jedno z najczęściej fotografowanych drzew, od tyłu
:D
Legenda głosi, że jest to dowód na wielkość Buddhy. Po zniszczeniu kompleksu wszystko musiało wyglądać strasznie - same ruiny, poobcinane głowy posągów, zniszczone, rozgrabione. Po jakimś czasie, razem z korzeniami drzewa, spod ziemi wyszła jedna z zaginionych głów - w odpowiedniej, pionowej pozycji.
Jeśli ktoś chce się sfotografować przed drzewem, musi spełnić parę warunków - m.in. być odpowiednio ubrany i nigdy-przenigdy głowa fotografowanego nie może się znaleźć powyżej głowy Buddhy - w efekcie wszystkie zdjęcia robi się kucając.
Niestety, ponieważ nasza wycieczka zaczęła się dosyć późno, w wielu miejscach zastawaliśmy zamknięte drzwi.
Do niektórych kompleksów udało się nam wejść, ale trochę się pogubiliśmy z ich nazwami.
Ten kompleks wywarł chyba na mnie największe wrażenie. Takie ofiarne koguty (tak przypuszczam) w różnych wielkościach, można było zakupić wszędzie wokół.
Ofiarne pakiety dla mnichów. Gdy człowiek je przegląda, dociera do niego, że mnisi faktycznie nie mają nic ponad to, co zostanie im ofiarowane. Ten fakt prowokuje do zastanowienia się nad wszechobecnym konsumpcjonizmem.
Dużo osób zwiedzało zabytki Ayutthayi na skuterach lub rowerach - to bardzo dobry pomysł. Wprawdzie odległości pomiędzy poszczególnymi świątyniami nie są jakieś olbrzymie, ale posiadanie środka komunikacji znacznie oszczędza czas. Niestety, ok. godz. 18.00 zaczęło padać (nasz czwarty deszcz w porze deszczowej
:D Ale tym razem naprawdę lało.
I stało się coś bardzo dziwnego - jak do tej pory nawet nie musieliśmy pomyśleć o tuk-tuku, a już się koło nas jakiś zjawiał, tak teraz gdzieś poznikały
:D Odeszliśmy duży kawał od naszego hotelu, więc woleliśmy nie wracać pieszo w takiej ulewie. Ale nie sądziliśmy, że to będzie aż takie trudne
:D Ustawiliśmy się pod jakimś daszkiem i cierpliwie czekaliśmy, aż jakiś tuk-tuk/taksówka będzie koło nas przejeżdżać. Wierząc w tajską logistykę, uznaliśmy, że nawet jeśli będzie mieć pasażerów, to przekaże informację komu trzeba i ktoś po nas przyjedzie.
Otóż, nie wiem, czy tak jest w całej Tajlandii, ale wiem, że to istnieje w Ayutthayi, podczas deszczu obowiązują trochę inne zasady
:D Nie wiem dokładnie na czym polegają, ale gdy macha się na kierowcę tuk-tuka, to on uśmiecha się bardzo życzliwie, radośnie odmachuje (sic!
:D i ... jedzie dalej
:D Mamy to sprawdzone. Osiem razy
:D Pogodziliśmy się w końcu z naszym przeznaczeniem i ruszyliśmy do hotelu na piechotę. Gdzieś w połowie drogi, jakiś wyjątkowo litościwy Taj się zatrzymał sam z siebie (choć kolega mówił, że mocno namawiała go jadąca z nim kobieta - podobno wskazywała nas głową i pokrzykiwała na kierowcę
:D i podwiózł nas do hotelu (80 THB).
Jeszcze szybkie zakupy w 7-eleven (wstyd przyznać, ale dopiero tu odkryliśmy w pełni możliwości tego sklepu - 10 - 13 THB, bierzesz z półki chińską zupkę z makaronem w kubku, otwierasz, w środku składany widelczyk, zalewasz wrzątkiem ze sklepowego automatu i już pod kasą możesz jeść. W dodatku bardzo smaczna). W hotelu rozgrzewająca kąpiel i już-już mieliśmy się zabrać do naszego ulubionego sposobu spędzania wieczorów, gdy kolegę zebrało na zwierzenia. Ale takie dosyć dziwne :/ Okazało się, że od paru dni bardzo bolą go mięśnie i kości. Ponieważ jest w trochę innym rozmiarze, niż Tajowie, wiązał to z niewygodną dla niego podróżą autobusem z Krabi do Bangkoku. Ale nie sadzę, żeby ta podróż mogła spowodować dreszcze, których po chwili dostał :/ na zmianę z mocnymi potami. Zmierzył temperaturę - przez 40 minut skoczyła mu o 2 stopnie, do prawie 40 :/ Nie było się nad czym zastanawiać - najpierw jedna tabletka malarone, po zastanowieniu druga. Uprzedzając pytania - po przyjeździe zrobiliśmy sobie prywatnie testy na malarię (wynik negatywny). Natomiast wiedza i podejście lekarzy w Polsce właściwie zasługują na osobnego posta, tfu, nawet osobny temat
:D (Jeden z wielu odbytych dialogów. Absurdalnych
:D - Dzień dobry, mam pilne skierowanie do lekarza chorób zakaźnych. - Może się pan zarejestrować na 15 stycznia 2015 r (rozmowa odbyta w sierpniu 2014!) - Ale widzi pani, mam na skierowaniu napisane - pilne. - Ale ja panu recepty nie wypiszę! Kolega, już nieco zdenerwowany - Mam podejrzenie malarii. Każdy kolejny dzień bez leczenia, może doprowadzić do śmierci. Pani, trochę stropiona (albo to moje pobożne życzenia
:D - Aha. To wie pan co, niech pan spróbuje w X (miasto oddalone od naszego o ok. 80 km.)Tam mają krótsze terminy oczekiwania. Tylko (i powiedziała to z dumą, przysięgam :/ ) 3 miesiące! )
:D
:D
:D
C.d.n.Kolejnemu porankowi towarzyszył lekki niepokój o zdrowie kolegi. Na szczęście okazało się, że temperatura spadła, a i samopoczucie się poprawiło. Uznaliśmy więc, że nie musimy zmieniać naszych planów i spokojnie możemy jechać do Lop Buri. Bardzo chcieliśmy zwiedzić to osławione Miasto Małp, choć właściwie nie wiedzieliśmy, czego się możemy po nim spodziewać. Szybkie śniadanie w 7-eleven (kolejny zachwyt zupkami za 10 THB i podgrzewanymi przez ekspedientki tostami - 22-37 THB) i ruszamy - bus do Lop Buri to koszt 80 THB.
Zazwyczaj nasza wyobraźnia przed dojazdem na miejsce mocno pracuje, więc nic dziwnego, że ten widok nas zaskoczył. Gdzie te małpki? Miały być "wszędzie"
:D
Po długich staraniach udało się nam wypatrzeć pierwszą
:)
Potem już poszło szybko
:D Żeby nie powiedzieć "lawinowo"
:D Po prawej stronie torów znajduje się świątynia, na której widniej napis - prosimy nie przywabiać i nie dokarmiać małp w świątyni. I owszem, w świątyni ich nie ma. Za to przed...
Sprzedawcy z przyświątynnych sklepików dokarmiają małpki, żeby te z kolei przywabiły turystów. Widok jest niesamowity. Małpy nie są wygłodzone, więc mogą trochę wybrzydzać. Gdy sprzedawczyni podawała im małe jogurty w plastikowych buteleczkach, jeden ze starszych samców za każdym razem bardzo dokładnie oglądał otrzymany produkt, a następnie odrzucał go ze złością
:D Dopiero gdy trafiła się mu buteleczka z czerwonym kapslem, sapnął z zadowoleniem i rozpoczął ucztowanie
:D Młodsze makaki jawajskie są bardzo skore do zabawy i trzeba uważać na ich figle
:) Nim się obejrzałam, miałam na plecach jednego nastolatka, który bardzo pieczołowicie wcierał mi jedzone przez siebie jajko na twardo we włosy
:D Później przeszliśmy do jeszcze większej bliskości - używając moich włosów jak lejców, próbował mnie skłonić do obwiezienia się po terenie świątyni
:D Niestety, te rozkoszne zabawy przerwał nam jeden ze sprzedawców, pokazując mojemu jeźdźcowi procę. Makak zastanowił się przez chwilę i zdecydował, że wypuści mnie jednak na wolność
:D To stanowiło jednak tylko wstęp do atrakcji, które jeszcze na nas czekały
:D
Po przeciwnej stronie torów znajduje się najbardziej znany w Lop Buri kompleks -Świątynia Małp. Już podchodząc w jej okolice, widać coraz większe grupy makaków.
Na terenie kompleksu małpy są dokarmiane przez pracowników - turyści oczywiście zachwyceni
:)
Wejście do Świątyni Małp kosztuje 50 THB i jest dosyć, hmmm, spektakularne
:D
Po sprzedaniu biletu, z budki wychodzi pan, uzbrojony w wielki kij. Tym kijem wali w drzwi świątyni, starając się wypłoszyć wszystkie małpy ze środka
:D
Przy wchodzeniu czułam się jak Indiana Jones
:D
Trzeba wykorzystać odpowiedni moment i szybko wejść, pan wtedy zamyka metalową kratę (zostawiając zawiedzione makaki na zewnątrz) i można zwiedzać.
W środku jest dosyć ciemno i trochę mało widać. Światło dają tylko umieszczone co jakiś czas, okratowane wykusze okienne, przez które zaciekawione małpki obserwują, co też te dziwne dwunogi robią w środku. W dodatku - w "ich" środku
:D
Zamiana miejsc - tym razem ludzie w klatce
:)
A to inni mieszkańcy świątyni.
Przy wychodzeniu taka sama procedura - pan wali w drzwi, otwiera kratę, ludzie wychodzą, małpy wchodzą
:D
Na mnie chyba największe wrażenie wywarło zwiedzanie kompleksu od zewnątrz, a właściwie obserwacja zachowań makaków. I czasami, niestety ludzi :/ W sieci można znaleźć mnóstwo ostrzeżeń, że makaki są groźne, że gryzą, że niebezpieczne itp., zdjęć ugryzień i ran. Nie chcę tu uogólniać i mówię tylko o Lop Buri. Owszem, te z kompleksu pewnie mogą ugryźć człowieka, ale mam wrażenie, że turyści, którzy zachłysnęli się ogromem atrakcji, zatracają pewnego rodzaju poczucie realności i wydaje im się, że to nie żywe stworzenia, tylko pluszowe zabawki. To są żywe zwierzęta, trochę bardziej może oswojone, a raczej przyzwyczajone do obecności człowieka, ale jednak żywe, dzikie zwierzęta, którymi rządzi instynkt. I nikt nie może im tego mieć za złe.
Parę obrazków - do grupki małpich matek z dziećmi podchodzi turystka w wielki kapeluszu i ciągnie jedną z małpek za ogon :/ A potem z krzykiem odskakuje, bo "małpka chciała na nią skoczyć". Szczerze mówiąc, ja bym wtedy ugryzła.
Krótkie wtrącenie praktyczne
:D To był nasz pierwszy wyjazd do Azji. Wiadomo – człowiek stara się wcześniej dowiedzieć, czego tylko się da, żeby czuć się jak najlepiej przygotowanym do podróży. Ale i tak najlepiej się uczyć na własnym doświadczeniu. Pewne rzeczy się nie sprawdziły, inne były idealnie trafione. Może komuś przydadzą się moje przemyślenia. Krótkie podsumowanie :1. Kupiliśmy przed wyjazdem własna moskitierę – nie zajmuje dużo miejsca, jest lekka i wygodna w pakowaniu. Zdecydowanie NIE – w każdym miejscu, w którym spaliśmy, były moskitiery. Nawet, jeśli są lekko rozdarte, można je zabezpieczyć gumką do włosów, albo spinaczem – czyli zamiast moskitiery, bierzemy spinacz. 2. Przed wyjazdem uszyliśmy sobie bardzo cieniutkie coś na kształt śpiwora. Nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spać i jakie tam będą warunki higieniczne. To miało być nasze zabezpieczenie. Zdecydowanie NIE – ani razu nie zostało użyte zgodnie z przeznaczeniem (tzn. w moim plecaku pełniło funkcję skrytki na gotówkę i tyle. Wyjątkowo duży portfel
:D 3. Rzecz, którą warto zrobić, to spokojne spotkanie z zaufanym lekarzem. Moje trwało ok. godziny i zostały na nim omówione wszystkie potrzebne leki, biorąc pod uwagę oszczędność miejsca w bagażu (o szczepieniach nie wspominam, bo moim zdaniem to obowiązkowe). W apteczce znalazły się :- elektrolity (idealne w przypadku przemęczenia itp.);- probiotyki (ja wzięłam Linex Forte, ale mogą być jakiekolwiek inne, ważne, żeby nie trzeba było ich przechowywać w lodówce. Na początku bierzemy 2 tabletki dziennie, później zmniejszamy dawkę, aż do odstawienia. Chodzi o to, żeby bakterie nieagresywnie zastąpić innymi, obcymi dla nas. Zdało egzamin – 20 dni jedzenia na ulicy, picia napojów z lodem itp. I tylko jedna, bardzo łagodna niedyspozycja żołądkowa);- Nospa – dla kobiet w wiadomym celu
:) - mocniejsze środki przeciwbólowe na paracetamolu (koniecznie paracetamol, ibuprofen wzmaga objawy gorączki Dengi np. Ja wzięłam Solpadeinę);- witamina B – podnosi odporność;- Sudafed – na zatkany nos i zatoki;- Aspiryna – na wszelki wypadek
:D - Doxycyklina – antybiotyk o bardzo szerokim spectrum działania;- antyalergiczne krople do oczu;- tabletki antyalergiczne (np. Allertec);- krople do uszu (np. Oto Argent);- Clotrimazol – maść przeciwgrzybiczna;- tabletki na gardło;- Oxycort w sprayu;- węgiel – wiadomo
:D- wapno;- Malarone (różnie o nim mówią, ale czułam się bezpieczniej mając go przy sobie. Poza tym, niestety się przydał);- Octenisept – świetny środek do dezynfekcji, można stosować również na błonę śluzową;- środek na komary – min. 50% DEET;- standard : plastry, woda utleniona (koniecznie w żelu), opaska uciskowa, talk i termometr.Większość leków się nie przydała, jednak wydaje mi się, że lepiej poświęcić trochę miejsca w plecaku i czuć się dzięki temu bardziej bezpiecznie i niezależnie.
@pestycyda - świetnie napisane. Naprawdę czyta się z uśmiechem. Tym bardziej, ze każdy z nas przez coś takiego przechodził zanim zrozumiał, że jest kurczakiem
:)
Całe te opowieści o rządowych tuk-tukach to jedna wielka ściema - trzeba zdecxydowanie uważać na takich "uczynnych tajów". Tak na prawdę kierowca woził Was po jakichś mało znanych świątyniach, a cel był jeden - zachęcenie do zakupów - czy to ubrań czy pakietów w informacji turystycznej. Rada na przyszłość - jeżeli sami pochodzicie po agencjach to kupicie te same usługi o wiele taniej. Główne świątynie w Bangkoku to świątynia Leżącego Buddy, Świątynia Złotego Buddy i Wat Arun, ciekawa jest też Wat Saket - Złota Góra. Noclegów najlepiej szukać na miejscu albo za pośrednictwem booking.com - będzie o wiele taniej.Nigdy nie wierzcie w to że jakaś atrakcja jest zakmnięta ale zaraz można jechać do innej, w oficjalne rządowe agencje turystyczne czy też w oficjalne punkty wymiany waluty czy też wspaniałe okazje na zakup biżuterii i ubrań - w 99 % to ściema nastawiona na wyciągnięcie waszych pieniędzy.
Świetna relacja, fajnie czasami poczytać wrażenia "świeżaków", a nie tylko starych wyjadaczy. I to jeszcze z takim luźnym, humorystycznym podejściem, aż się człowiek uśmiecha jak czyta
:) Sama też przed pierwszym wyjazdem do Azji naczytałam się o naciągaczach i na początku za każdym razem gdy ktoś się zbliżał to miałam mini-alarm w głowie. Jak się okazało, w wielu przypadkach zupełnie niepotrzebnie. No i nie ma co podchodzić śmiertelnie poważnie do tego, że dało się naciągnąć na kilka złotych - każdy uczy się na błędach
;) Czekam na dalszy ciąg!
ciri napisał: I to jeszcze z takim luźnym, humorystycznym podejściem, aż się człowiek uśmiecha jak czyta
:) Hmmm...Wychowałam się na Kingu i Sapkowskim i nie przypuszczam, żeby moi mistrzowie byli zadowoleni:/ :/
:D A tak poważnie - bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa i polubienia:) To jest naprawdę duże wsparcie i motywacja do dalszego pisania. Strasznie fajnie wiedzieć, że ktoś to czyta i daje to komuś jakąś radość
:) Relację na pewno dokończę, niestety do przyszłego tygodnia nie będę w stanie ruszyć z dalszą częścią (przepraszam @maciek, będziesz musiał popełniać błędy na własne konto
:PPozdrawiam i do następnego!
:)
Cześć, czy mogła byś podać jakiś namiar na wasz pierwszy nocleg w Bangkoku? bardzo mi się spodobał, wolał bym jednak mieć chociaż iluzję tego tego, że ktoś usłyszał o mojej rezerwacji i być może na mnie czeka pierwszej nocy na drugim końcu świata
:) Wylatujemy 20.11
dziękuję za ekspresową odpowiedź, muszę napisać tutaj ponieważ choć przeglądam fly4free od dawnaaaa, to zarejestrowałem się dopiero dzisiaj aby zadać to pytanie i chyba jeszcze nie mogę wysyłać PW... :/ a klimaty jakie przedstawiłaś na foto właśnie najbardziej mi się podobają. jeszcze raz thx
Quote:Słoń jest bardzo silnym zwierzęciem. Potrafi pociągnąć lub popchnąć ogromne ciężary. Jednak, jeśli chodzi o jego grzbiet, nie jest już tak wesoło. Słonie mogą unieść na grzbiecie/karku maksymalnie 100 kg. To taka drobna (na razie) informacja dla wszystkich, którzy "jeżdżą na słoniach tylko w centrach, które dobrze traktują zwierzęta". Aha - palankin waży 40 - 60 kg. Jeśli dobrze zrozumiałam, to tylko dziecko nie byłoby zbytnim obciążeniem dla słonia. Taki widoczek dwóch dorosłych osób na grzbiecie wraz z siedziskiem to zdecydowanie za dużo dla słonia
:cry:
Japonka76 napisał:Quote:Słoń jest bardzo silnym zwierzęciem. Potrafi pociągnąć lub popchnąć ogromne ciężary. Jednak, jeśli chodzi o jego grzbiet, nie jest już tak wesoło. Słonie mogą unieść na grzbiecie/karku maksymalnie 100 kg. To taka drobna (na razie) informacja dla wszystkich, którzy "jeżdżą na słoniach tylko w centrach, które dobrze traktują zwierzęta". Aha - palankin waży 40 - 60 kg. Jeśli dobrze zrozumiałam, to tylko dziecko nie byłoby zbytnim obciążeniem dla słonia. Taki widoczek dwóch dorosłych osób na grzbiecie wraz z siedziskiem to zdecydowanie za dużo dla słonia
:cry:Bogaci biali niespecjalnie się tym przejmują - wystarczy wejść na tripadvisor i wyszukać takie "atrakcje" żeby zobaczyć jak wielką ignorancją wykazuje się wielu turystów w komentarzach. Dla mnie to strasznie smutne, bo uwielbiam wszelkie zwierzaki ale jest wiele osób, którzy wolą żyć w błogiej nieświadomości albo ważniejsza jest dla nich fotka z przejażdżki na słoniu na fejsbuczka... Dla zainteresowanych, tutaj temat o miejscu w Tajlandii, w którym słonie traktowane są bardziej "po ludzku" - kilka-slow-o-sloniach-w-tajlandii-relacja-z-elephantsworld,216,43011
Wrzucam zdjęcie z relacji olus, może na karku/szyi nie może być więcej niż 100 kg, ale kto każe siadać na karku?Żeby było jasne nikogo nie namawiam do męczenia zwierząt
;)
Tak na szybko od Googla, to słoń może nosić na grzbiecie 150-300kg - różnie piszą, kilka przykładów:http://www.elephant.seHow much weight can an elephant lift?With their trunk, about 200-400 kgs, depending on size of the elephant. If a leather string is attached to a log, they can bite it between their molar teeth, and lift over 500 kgs, using their body weight, leaning backwards.http://www.elephantsforever.co.zaQ: How much weight can an elephant lift?A: If an adult elephant lifts a weight only using the strength of its mighty trunk, it can lift approximately 300kg. However, they have been shown to be able to carry about 500kg of logs. A leather cord is tied around the logs and the elephant bites on this cord with its molars. It then leans back, using the weight of its body as extra power. http://adoreanimals.comIf you want to ride an elephant, the best experience for the elephant, and I believe for you too, is to ride on its neck (behind the ears) not on a trekking chair which goes on the elephant’s back. A fully-grown elephant can carry up to 150 kilograms on its back, but when you consider the weight of two people, the chair (it’s called a Howdah or saddle and alone can weigh 100 kilograms or more) and the mahout (who rides on the neck) you can see how this starts to be a heavy burden on the elephant.
pestycyda napisał:wyprzedziłaś mnie, ale nic nie szkodzi - im więcej się o tym mówi, tym lepiej. Wybacz to wtrynienie się w relację
;) To wszystko przez to, że temat zwierzaków zawsze mnie porusza. Fajnie widzieć w Tobie bratnią duszę w tym zakresie ;D Zazdroszczę wizyty w Elephants World i czekam na dalszy ciąg relacji.
snapy01 napisał:Cześć, czy mogła byś podać jakiś namiar na wasz pierwszy nocleg w Bangkoku? bardzo mi się spodobał, wolał bym jednak mieć chociaż iluzję tego tego, że ktoś usłyszał o mojej rezerwacji i być może na mnie czeka pierwszej nocy na drugim końcu świata
:) Wylatujemy 20.11Człowieku - to jeden z najbardziej przyjaznych turystom krajów na świecie
:D Jak tak się obawiasz czy będziesz miał gdzie spać to skorzystaj z booking.com i gotoweA co do relacji to fajnie się czyta
:)
Czuję się wywołana do tablicy
:) Bardzo się cieszę, że byliście w ElephantsWorld i moja relacja się Wam przydała. Ja dzień tam spędzony wspominam jako jeden z najlepszych w Tajlandii. Swoją drogą jak ktoś zna jeszcze inne tego typu sprawdzone miejsca to niech się podzieli doświadczeniami. Ja znalazłam, że jest coś podobnego w Chiang Mai, ale bez żadnych konkretów. Co do mojego zdjęcia, które zostało przywołane, to mogę tylko zgodzić się z tym co już napisała @pestycyda. Na grzbiet słonia można było wejść tylko w rzece, w wodzie ciężar jest inaczej odczuwalny. Ale to nie sam ciężar jest tu problemem, tylko właśnie konstrukcje na jego grzbiecie. W tych wszystkich słoniowych przybytkach najpierw na grzbiet słonia kładzie się kocyk, a na to palankin. Jak wygląda skóra słonia pod kocykiem turysta nie widzi...A tak poza tym to relacja super, śledzę od początku
:) Przygody w Bangkoku niezłe, chociaż nie powiem, dobrze daliście się naciągnąć kilka razy
:)
Fajnie sie czyta, bardzo luzny styl pisania, usmialem sie wiele razy.Jestes idealnym kurczakiem, masz to chyba we krwi
:) ale moze to dobrze, ja zawsze czujnie wyklócam sie o kazda zlotowke, w Maroku - nie wiem czy dostalbym choc pol gwiazdki, ale ile nerwow i zlych emocji
:P choc Twoja relacja moglaby stanowic poradnik jak rozstac sie z dowolnej wielkosci nadmiarem gotowki to kazdy w Twoich oczach jest sympatyczny i milo bedziesz wszystkich wspominac , a nie jako bande oszustow. Moze to jest metoda
:P
Washington napisał:Jestes idealnym kurczakiem, masz to chyba we krwi
:) ale moze to dobrze, ja zawsze czujnie wyklócam sie o kazda zlotowke, w Maroku - nie wiem czy dostalbym choc pol gwiazdki, ale ile nerwow i zlych emocji
:P choc Twoja relacja moglaby stanowic poradnik jak rozstac sie z dowolnej wielkosci nadmiarem gotowki to kazdy w Twoich oczach jest sympatyczny i milo bedziesz wszystkich wspominac , a nie jako bande oszustow. Moze to jest metoda
:PA pomyśl, jak miło oni mnie będą wspominać
:D a moja relacja jest właściwie pełna praktycznych porad. I to prostych. Wystarczy robić dokładnie na odwrót i już
:D I chyba mnie przeceniasz - nie sądzę, żebym poradziła sobie z każdą kwotą, chociaż, gdybym tak miała np. milion...(rozmarzona
:D A poważnie - to coś w tym jest. Pogodziłam się z faktem, że jestem taka "oszukiwalna" i jakoś się na to godzę, a dzięki temu - nie mam z tym problemu
:)Pewnie dałoby się taniej, ale naprawdę nie żałuję ani jednego momentu, każdy dawał mi radość
:)Jeszcze coś, co nawet dla mnie jest zaskoczeniem - po podsumowaniu podróży, zazwyczaj okazuje się, że wcale nie wydałam niesamowitych kwot
:)Pozdrawiam
:)
Czekam na więcej, więcej, więcej..... Historia z deszczykiem bomba, a motyw czerwona i niebieska karteczka, miód, poczułem się jak w tajlandzkim Matrixie, dlaczego nie wybrałaś niebieskiej?
:D
Uwielbiam tę relację - pokazuje, że można podróżować nie oglądając każdego grosza z dwóch stron i robiąc g*oburzę z byle powodu. Quote: Przeżyłam chwilę grozy, bo moja się odkleiła i gdzieś upadła. Gdy zaczęłam jej szukać (z pomocą innych turystów), najpierw znaleźliśmy niebieską. I kwadratową
:D (do tej pory się zastanawiam, gdzie bym mogła wylądować, gdybym z niej skorzystała
:D Obudziłabyś się we własnym łóżku. Z czerwoną zostałaś w matriksie.https://www.youtube.com/watch?v=zE7PKRjrid4
Jeden naprawdę twardy kurczak, samemu pływając niezgorzej nie wiem czy byłbym skłonny wyskoczyć z łodzi na środku akwenu
:D A relacja i zdjęcia jak zwykle najwyższych lotów.
Wycieczka z przygodami, ale widzę tu jeden wielki plus. Mieliście zapewne rzadką okazję do zobaczenia Maya Beach nie zastawionej całkowicie łódkami. My robiliśmy podobną wycieczkę i postanowiliśmy popłynąć tam jak najwcześniej rano. Oczywiście umówiliśmy się na konkretną godzinę, ale jak to w Tajlandii, wypłynęliśmy prawie godzinę później. I tak mieliśmy szczęście bo połowa plaży nie była jeszcze zastawiona, chociaż turystów było już całkiem dużo.Jaskini też nie zwiedzaliśmy, chociaż była teoretycznie jednym z punktów wycieczki. Co ciekawe, w czasie kiedy tam byliśmy ta jaskinia była zamieszkana przez jakichś ludzi. Widać było, że się całkiem nieźle urządzili
:)Szkoda, że nie zdecydowaliście się na wycieczkę obejmującą też Bamboo Island. Dla mnie to chyba najfajniejsze miejsce z całego dnia. Mała wysepka, którą można obejść dookoła. Po jednej stronie tłumy ludzi i łódek, ale wystarczy odejść kawałek dalej a tam biały piasek, skałki, lazurowa woda i pusto, wszystko tylko dla nas
:)
Świetnie się czyta relację, szczególnie świeżo po powrocie z tych samych miejsc. Akurat my byliśmy na wyspach nastawienie bardziej na wypoczynek, więc to bardzo ciekawe zobaczyć co nas ominęło.
super relacja!
:D chyba najfajniejszą jaką czytałam z Tajlandii, ma coś takiego fajnego, naturalnego w sobie
:D no i oczywiście dużo dobrego humoru! miło sobie wiele sytuacji tajskiego życia przypomnieć, a do kilku kolejnych czuję się zmotywowana
;)
Fajna relacja. Jakos do tej pory Tajlandia mi nie robila, ale po przeczytaniu Twojej relacji zastanawiam sie czy nie pojechac tam z moim stadem. Musze tylko sie zastanowic, czy 5-latka da rade.
Wkręciłam się na maxa w tę relację
:) Nie znam Cię ale jakoś strasznie Cię polubiłam
:) Świetnie się to czyta i już nie mogę się doczekać fragmentu ze słonikami
:) A wątek z kapitanem i synkiem mega wzruszający. Tak jak generalnie podczas czytania całej relacji wciąż się uśmiecham... Baaa wręcz zacieszam tak, że najbliżsi zaczynają się o mnie martwić, tak przy tym fragmencie naprawdę zakręciła mi się łezka w oku.... Czekam na więcej
:)
Bardzo fajnie czyta się Twoją relację - z taką lekością napisane. I z poczuciem humoru. Taki pstryczek (malutki) - dlaczego piszesz dworzec pociągowy a nie kolejowy?Ja rownież dołączam się do grupy niecierpliwie oczekującej na kolejne odsłony Kurczaka
:)
Kurczak, jesteście mega pozytywni, wspaniale chwytasz otoczenie i zbierasz gwiazdki - w jedną i w drugą stronę.Jeździj jak najwięcej i pisz. Pięknie dziękuję.
Twoje relacja jest jak bardzo dobry serial - czekamy na kolejne odcinki z niecierpliwością
:D Ale niestety zapowiada się już finał sezonu czyli ostatni odcinek...
:( Jak żyć??
:DKiedy następny sezon?
:D Wybierasz się znów gdzieś?
:D
Koleżanko Pestycydo! Lojalnie Cię uprzedzam że przez Ciebie staję sie bardziej nerwowa: ciągle wchodzę na forum i szukam, czy już jest ciąg dalszy relacji. Jak za chwilę będę musiała udac się do terapeuty z tym problemem, to Ci wyślę rachunek, bo to przez Ciebie będzie.Pisz Kobieto, bo cudnie to robisz
:D .
Łańcuch ma Johnny, bo jest w okresie dojrzewania, czyli bardzo niespokojny i zaczepny (o czym świadczy jego trąba). Jak mówili pracownicy, słucha tylko swojego mahouta, więc gdy ten od niego odchodzi, dla bezpieczeństwa wszystkich (ludzi, innych słoni i samego siebie) jest przypinany na łańcuchu (ale dosyć długim). Tylko on nosił łańcuch, żeby szybko mahout mógł go przypiąć, gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego. Widziałam też słonia przypiętego łańcuchem przy placu zabaw (chyba jest nawet na zdjęciu), gdy mahout musiał gdzieś iść. Niektóre słonie śpią w czymś w rodzaju stajni - myślę, że na noc też są tam przypinane. Jak podkreślali pracownicy, to jednak duże, silne i dzikie zwierzęta. Każdy z nich ma inny charakter i przeszłość, co może wpływać na ich zachowanie i stopień oswojenia. olajaw napisał: Ale niestety zapowiada się już finał sezonu czyli ostatni odcinek... I, jak w serialu, będą zwroty akcji
:D
No właśnie z niepokojem patrzę na te zmiany
:mrgreen:Ja się pytam gdzie się podział starszy kurnikowy? Gdzie są karteczki?.... Podejrzewam, że to długotrwały dostęp do 7eleven tak Was zmienił
;) Czekam, czekam, czekam....
Żal że ta relacja już się skończyła. Mam nadzieje, że wkrótce pojedziesz gdzieś na kolejną wyprawę i znowu uraczysz nas opisami potyczek kurczaka z hodowcami
:)
Jakimś cudem dopiero dziś przeczytałam tą relację, i od razu finał - choć z chęcią czytałabym dalej
:-))) Podziwiam Twoją lekkość pióra, poczucie humoru i wrażliwość w stosunku do zwierząt (oraz różnic kulturowych
;-) Mam nadzieję że jeszcze nieraz będzie możliwość przeczytania tutaj Twoich relacji z podróży.
Dzięki za poświęcony czas! To jest zdecydowanie moja najulubieńsza relacja na forum do tej pory
;) Życzę Ci jak najwięcej fajnych wypraw w przyszłości, nie tylko dlatego, że jesteś mega pozytywną osobą i sama relacja sprawia, że Cię lubię
:D ale także dlatego, że liczę na kolejne świetne opisy. Tak jak poprzednicy - chcę więcej!
Świetna relacja!
:D Masz lekkość w pisaniu, więc nie zmarnuj tego
:D (taka zachęta do dalszego podróżowania i pisania
:D )Pozostało nam czekać na kolejna Twoją wyprawę, czyli s02e01
:D
Na osobę, niestety
:) Ale też się pozytywnie zaskoczyłam
:) zawsze się boję tych podsumowań, bo wiadomo jak to wcześniej wygląda
:DNatomiast dotarło do mnie, o ile taniej można to zrobić
:) Ale niczego nie żałuję
:)
Dzięki za relację, aż szkoda, że to już koniec
:) Akurat tak się składa, że odwiedziliście większość miejsc, w których ja też byłam, więc mam do nich osobisty i emocjonalny stosunek. Tym fajniej mi się czytało i oglądało znajome rzeczy.
:D przez tą relacje dodałem do mojej Kwietniowej podróży Elephant World już sie doczekać nie umiem:) hmmm no ale też jestem ciekaw czy cenowo podobnie wyjdę na tym
:) ja mam jeszcze Kuala Lumpur i Singapur
:)
Niesamowita relacja! Trafiłam na nią przez przypadek, ale tak bardzo mnie zauroczyla, że aż musiałam się zarejestrować na forum, aby wyrazić swoj zachwyt:) a teraz pluje sobie w brodę, że nie zarejestrowalam się wcześniej i przez to nie mogę oddać głosu w konkursie:
Niesamowita relacja ! Na prawdę ciekawa i zabawna jednocześnie, cała przeczytałam z uśmiechem na twarzy. Planuje wycieczke do Tajlandii kiedyś w przyszłości, a dzięki tobie dowiedziałam sie duzo fajnych rzeczy ktore na pewno nie jednemu podroznikowi pomoga. Czekam na kolejną relacje z niecierpliwością !
:)
Bardzo dziękuję za miłe słowa
:)@karul - Lanta Coral Beach Resort. Bardzo polecam:) przynajmniej poza sezonem, nie wiem jak tam wygląda w sezonie. Sprawdzałam dziś na booking.com i jedno wiem, niestety - drożej :/ a skoro wybierasz się na Koh Lantę, to może odwiedzicie lasy namorzynowe?...@popcarol - już za 16 dni! Wracam do Maroka! Cieszę się strasznie
:)@pepcio666 - dziękuję za sygnał. Niestety, zbyt duża ilość odsłon i wyczerpał się limit przepustowości na darmowym koncie :/ przez dwa dni :/ w przyszłym miesiącu się zresetuje i zdjęcia wrócą. Na razie kombinuję coś innego i mam nadzieję, że się uda. Przepraszam, bo to żadna przyjemność czytać relację bez zdjęć
:(
Witam,Świetna relacja! Czytałem z zapartym tchem jak dobry thriller
:) szczególnie, że sam przygotowuję się właśnie do zjechania całej Tajlandii na rowerze i zamierzam jak najwięcej spać pod namiotem
:)I tutaj mam pytanie. Najbardziej boję się chyba jakiejś tropikalnej choroby. Na razie zaszczepiłem się na WZW A i B, meningococi, salmonellę i tężec. Dwa pytania:1. Czy polecacie jeszcze jakąś szczepionkę2. Czym okazała się ta wysoka temperatura u Marcina ???Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za super relację! Zacznij pisać bloga podróżniczego!
:)
Super pomysł z tym rowerem:) opisz potem koniecznie wszystko. Powodzenia!
:)Jak chodzi o szczepienia, to mieliśmy jeszcze polio i dur brzuszny. Do meningokoków nasza pani doktor nie była przekonana - uznała, że w Tajlandii aż takiego zagrożenia nie ma, natomiast zalecała je, gdybyśmy się wybierali do Afryki (oczywiście w niektóre rejony). Zastanawialiśmy się jeszcze wspólnie nad wścieklizną - stwierdziła jednak, że przy zachowaniu podstawowych środków ostrożności,nie ma to sensu.Jeśli chodzi o Marcina, to do tej pory nie wiemy
:shock: Objawy były jak podręcznikowy przykład malarii. Po podaniu uderzeniowej dawki (2 tabletki naraz) Malarone, potem już standardowo (tabletka dziennie) dokończył opakowanie. I przeszło. Po powrocie do Polski byliśmy przekonani, że okaże się, że malarię jednak przechodził. Jednak badania tego nie wykazały (pierwsze badanie z krwi wykazuje tylko obecność przeciwciał - czyli że albo w tym momencie ma, albo miał. Potem dopiero robi się badanie szczegółowe, z którego wychodzi, czy malaria to przeszłość, czy teraźniejszość
:) w naszym przypadku nie było potrzeby robienia drugiego badania). Wiem tylko tyle, że on ma wybitnie odporny i szybko regenerujący się organizm (tfu, tfu
:D , więc może to jednak była malaria, tylko Malarone i umiejętności regeneracyjne się z nią do końca uporały? Nie umiem Ci odpowiedzieć na to pytanie :/ Lekarze też nie potrafili.Pozdrawiam:)
Pestycyda - gratulacje. Jedna z najlepszych relacji na forum. Na kolejny wyjazd proponuję Birmę
:). Sam próbuję się zebrać od dwóch lat, chętnie przeczytam Twoją relację zanim w końcu dotrę
:D
Bardzo miło się czytało - masz niewątpliwy talent (czytało się jak książkę Beaty Pawlikowskiej). Przywołałaś wspomnienia z miejsc które widziałem (Bangkok, Ayutthaya, Koh Samui, Ang Thong ... Z różnych względów podróżuje wysokobudżetowo i zazdroszczę Ci tego jak wspaniale można podróżować o wiele taniej i ... z przygodami.Życzę kolejnej wspaniałej wyprawy !P.S. To że nie wytargowaliście każdego THB - nic nie szkodzi - tego czego nie trawię w niektórych relacjach to walka o każdy grosz z miejscowymi jak o niepodległość. Was po prostu da się zwyczajnie lubić.
Hekarelacja super przeczytałam jednym tchemmam pytanie co do lasów namorzynowych, w którym dokładnie miejscu na wyspie jest przystańdziękuje za wskazówki
pestycyda napisał:(w przypadku kolegi + jeszcze 721 zł garnitur
:)Droga Pani Pestycydo!Czy mogę liczyć na jakiś namiar do fashionu, w którym ubierał się kolega i był zadowolony?
:)Można prosić o wiadomość tutaj albo na PW?
Pestycydo! Dziękuję bardzo za odpowiedź na PW. Niestety nie mogę odpisać na PW, nie wiem dlaczego, ale mogę śmiecić w tym wątku...
:DJeszcze raz dziękuję
:)
@ pestycyda wiem, że temat ma już chwilę ale jeśli jeszcze tu zaglądasz czy mogłabym prosić o kontakt do tego genialnego hostelu w Bangkoku na maila joapiw[at]gmail.com z góry dziękuję, niestety ponieważ jestem głownie biernym uczestnikiem forum nie mogę wysłać Ci wiadomości na priv
@uran, tak
:) powoli wgrywam zdjęcia do wszystkich relacji od nowa, ale to naprawdę strasznie mozolna robota :/ Idzie ślamazarnie, ale mam nadzieję, że w końcu pojawią się ponownie i już zostaną w nich "na zawsze"
:) Pozdrawiam:)
drogi kurczaczku już z wolnego wybiegu
:)oprócz ponownego załadowania zdjęć, na które bardzo, bardzo, czekam ciekawi mnie jeszcze chyba nieuwzględniona w kosztorysie dla całokształtu kwota biletu lotniczego? Biję się z myślami kupna biletów i cena wydaje mi się przeciętnie atrakcyjna, choć może to być skrzywienia po kupnie bezpośredniego przelotu WAW- Saigon za 750pln...(jakoś mam cichą nadzieję na ustrzelenie podobnej okazji mimo terminu okołomajówkowego przy czym kierunek niekoniecznie Tajlandia bo wtedy zależny od ceny). Termin dla nas idealny, plan wyjazdu po Twojej relacji już mam w miarę skrojony: 2 dni w Kachananburi, 1 Bangkok, 6 Koh Samui, 4 Koh phangan,1 Bangkok - zawsze jakoś tak przerażał mnie przylot do Bangkoku i później transport na wyspy dosyć długi ale widzę że do ogarnięcia, choć u nas z 2 przedszkolaków.Pisz więcej i życzę powodzenia w konkursie z relacją z Kambodży!
@flower188, zdjęcia powoli wgrywam ponownie:/ ale naprawdę powoli :/
:D w paru pierwszych postach już są, w pozostałych pojawią się...no...pojawia się!
:D Za bilety płaciliśmy 1975 zł. (niestety, nie umiem wyszukiwać takich naprawdę tanich biletów:/ jak przeczytałam o Twoim Sajgonie, to ...ech, zazdroszczę
:) Lećcie koniecznie! Przejazd nocnym pociągiem w stronę wybrzeża nie jest taki straszny, spokojnie śpisz, a cały czas się przemieszczasz. Ale czy 6 dni na Koh Samui to nie za dużo? Przemyśl, czy nie lepiej skrócić pobyt tam i przemieścić się na drugą stronę - w kierunku Koh Lanty i Phi Phi? Tam też jest pięknie...
:) A dla przedszkolaków atrakcją będzie również Lop Buri, niedaleko Bangkoku. Powodzenia w polowaniu na bilety!P.S. Niby "wolny wybieg", ale cały czas jakoś podświadomie przyciągamy hodowców, a potem im ulegamy (w dodatku z radością). Jakiś taki charakter, niewolniczy :/
:D flower188 napisał: życzę powodzenia w konkursie z relacją z Kambodży!Nie-dziękuję
;) :* Pozdrawiam!
dzięki za sugestie! to tylko ramowy plan, naogol rezerwujemy noclegi z opcja bezplatnego odwolania i bez przedplaty wiec zawsze pozniej jestemy jako tako elastyczni; jeszcze właśnie Ayuthaya i Lop Buri też wchodza w gre jezlei tylko uda się dzieciaki wyciagnac z basenu/plazy
;) oj jak w Wietnamie marudzily zawsze przed wyjazdem na zwiedzanie! a pozniej zachwycone
:)te bilety to chyba taki ślepy traf jednorazowy był i rozbestwiło nas to strasznie (w drobiowej konwencji: trafiło się nam jak ślepej kurze ziarno
;) majac dostep do systemow rezerwacyjnych biur podrozy czartery moge sobie sama klepnac/przyblokowac bilety i mam szybkie info o takich hitach; ta Tajlandie wyszukalam za 1650 i ciagle sie waham bo wlasnie to bezposrednio u linii lotniczej wiec nie mam nad tym pelnej kontroli "slużbowo" tak jak nad czarterami...
Z przystani tuk-tuk do Siam Paragon (100 THB). Jednak na miejscu nastąpiła pewna, hm, konsternacja :D
Nie wiem, jakoś sobie wyobrażałam, właściwie to nawet nie wiem, dlaczego, że to będzie olbrzymi targ. I w dodatku pod dachem :D Ale tak bardzo sobie zawłaszczyłam ten obraz, że chodziliśmy wokół centrów handlowych z dobre cztery razy :D Pytaliśmy nawet Tajów, gdzie jest Siam Paragon - potwierdzali, że tu i robili nieokreślony ruch ręką w kierunku nowoczesnych budynków galerii :D W końcu (lepiej późno, niż wcale :D coś do nas zaczęło powoli docierać :D
Chyba jednak nie ma tu mojego wymarzonego olbrzymiego targu :D nie zapominajmy o dachu :D
Wprawdzie zajrzeliśmy do galerii handlowych, ale szybko wyszliśmy. Nie o takie zakupy nam chodziło. Nie chcieliśmy kupować markowej elektroniki, ani ciuchów. Szczerze mówiąc, niektóre firmy ubraniowe, które miały tam swoje sklepy, znałam tylko z kolorowych magazynów. Zdecydowanie tam nie pasowaliśmy. Nie pasowały też nasze portfele. Trochę smutno mi się zrobiło, ale gdy zaczynało się ściemniać, na uliczkach wokół centrów handlowych, ustawił się targ. Wprawdzie nie taki, jak wymarzyłam, ale dobre i to :) I tam, na pociechę, kupiliśmy sobie Ray Bany. Oryginalne. Za 230 THB :D
Niesamowite rozwiązania logistyczne - kilka poziomów chodników.
Tuk-tukiem wróciliśmy na naszą ulicę (180 THB) i od razu poczuliśmy się bardziej swojsko :)
Siedząc przy lodówce, pełni zapału opracowywaliśmy plan na jutrzejszą wizytę u krawca. "Hm, to może, żeby zaoszczędzić, powiemy kierowcy tuk-tuka, że bardzo chcemy jechać do fashion, tylko, że kolega nam podał adres, bo był bardzo zadowolony i chcemy jechać właśnie do tego, bo chcemy tam coś kupić, a jemu się to opłaca, bo dostanie talony na benzynę i ftedy bnas zafiezie sa dwaiścia batóf....... :D :D :D
C.d.n.
Nie martw się, znając nas, to nie są zmiany na zawsze :D
Kolejnego poranka pożegnaliśmy się z Jane i rozpoczęliśmy operację pod nazwą "odbiór ekstra-świetnego-prawie firmowego garnituru" :D Nie powiem - trochę się denerwowaliśmy. Mieliśmy tylko jakiś świstek dopięty do wizytówki naszego fashion i świadomość, że pieniądze z konta wypłynęły. Wczorajsze pomysły odnośnie taniego dojazdu, dziś wydały się nam po prostu głupie (może nie "wydały się", najzwyczajniej w świecie - były :D Podjechaliśmy więc tuk-tukiem, płacąc całą zaproponowaną przez kierowcę cenę (mówiłam, @mashacra :D - 120 THB i z duszą na ramieniu weszliśmy do fashion. I tu - miłe zaskoczenie :D Wprawdzie nie proponowano nam whisky, jak ostatnim razem, natomiast usilnie starano się nas namówić na uszycie jeszcze jednej części męskiej garderoby (niestety, nie wiemy czego, bo akurat tego słowa po angielsku nie znam :D. Po odmowie (przypuszczam, że gdybyśmy wiedzieli o jaki produkt chodzi, nie poszłoby nam tak łatwo :D , trochę niezadowolony sprzedawca (trudno, nie możemy akurat jego wiecznie uszczęśliwiać. Na świecie jest jeszcze mnóstwo ludzi, którzy na to czekają :D wyniósł nasz garnitur do przymierzenia.
I mogę powiedzieć tylko tyle - nie znam się na tych męskich fatałaszkach, ale kolega był absolutnie zachwycony (a ze względu na zawód, naprawdę się na tym zna) (nie, nie jest krawcem :D . Wśród zalet i pomiędzy niezliczonymi "ach" i "och", wymieniał : materiał wysokiej klasy, dobre wykończenie, wspaniały krój i oryginalne, funkcjonalne rozwiązania (nie do końca wiem, co to znaczy, ale jedno z nich miało coś wspólnego z problemem wysuwania się koszuli ze spodni przy siadaniu :D I wyglądał w nim naprawdę doskonale (Marcin, to nie żadne podlizywanie się - szczera prawda). (przepraszam za prywatę, ale dziewczyna musi sobie radzić, jak potrafi :D
Przypomnę - 7000 THB, garnitur, 2 koszule i krawat. Dodatkowo garnitur dostaliśmy zapakowany w ochronny pokrowiec.
Kolejną taksówką (120 THB) podjechaliśmy pod Victory Monument, gdyż stąd odchodzą busy do Ayutthaya. Bilet - 60 THB, czas trwania podróży - ok. 2 godziny.
Dzień wcześniej zarezerwowaliśmy przez booking.com dwie noce w hotelu (992 THB), więc szybko zostawiliśmy bagaże i pobiegliśmy zwiedzać miasto. Tym razem, na podstawie kolejnej podprowadzonej mapki, zorganizowaliśmy sobie pieszą wycieczkę "Największe atrakcje Ayutthaya" :D
Czasem jednak nasze atrakcje trochę się rozmijały z uwzględnionymi na mapce :D
Coś w rodzaju omletu zrobionego z jajecznicy (?). Bardzo smaczne - 100 THB.
Wat Mahathat, zniszczona przez wojska birmańskie w XVIII w, następnie totalnie rozgrabiona przez poszukiwaczy skarbów (jak i cała Ayutthaya) w XX w.
To dosyć duży kompleks, w którym wrażenie robią zwłaszcza posagi pozbawione głów.
Czasem same głowy, czasem ktoś spróbował dopasować znalezione głowy do torsów. Częsty widok, to posągi, które są zupełnie niedopasowane - tors, na którym postawiona jest głowa, znacznie różniąca się wielkością. Budzi szacunek taka tajska dbałość i starania o to, żeby jak najmniej głów leżało po prostu na ziemi.
A takie zwierzątka biegały po drzewach :)
Jedno z najczęściej fotografowanych drzew, od tyłu :D
Legenda głosi, że jest to dowód na wielkość Buddhy. Po zniszczeniu kompleksu wszystko musiało wyglądać strasznie - same ruiny, poobcinane głowy posągów, zniszczone, rozgrabione. Po jakimś czasie, razem z korzeniami drzewa, spod ziemi wyszła jedna z zaginionych głów - w odpowiedniej, pionowej pozycji.
Jeśli ktoś chce się sfotografować przed drzewem, musi spełnić parę warunków - m.in. być odpowiednio ubrany i nigdy-przenigdy głowa fotografowanego nie może się znaleźć powyżej głowy Buddhy - w efekcie wszystkie zdjęcia robi się kucając.
Niestety, ponieważ nasza wycieczka zaczęła się dosyć późno, w wielu miejscach zastawaliśmy zamknięte drzwi.
Do niektórych kompleksów udało się nam wejść, ale trochę się pogubiliśmy z ich nazwami.
Ten kompleks wywarł chyba na mnie największe wrażenie. Takie ofiarne koguty (tak przypuszczam) w różnych wielkościach, można było zakupić wszędzie wokół.
Ofiarne pakiety dla mnichów. Gdy człowiek je przegląda, dociera do niego, że mnisi faktycznie nie mają nic ponad to, co zostanie im ofiarowane. Ten fakt prowokuje do zastanowienia się nad wszechobecnym konsumpcjonizmem.
Dużo osób zwiedzało zabytki Ayutthayi na skuterach lub rowerach - to bardzo dobry pomysł. Wprawdzie odległości pomiędzy poszczególnymi świątyniami nie są jakieś olbrzymie, ale posiadanie środka komunikacji znacznie oszczędza czas.
Niestety, ok. godz. 18.00 zaczęło padać (nasz czwarty deszcz w porze deszczowej :D Ale tym razem naprawdę lało.
I stało się coś bardzo dziwnego - jak do tej pory nawet nie musieliśmy pomyśleć o tuk-tuku, a już się koło nas jakiś zjawiał, tak teraz gdzieś poznikały :D Odeszliśmy duży kawał od naszego hotelu, więc woleliśmy nie wracać pieszo w takiej ulewie. Ale nie sądziliśmy, że to będzie aż takie trudne :D Ustawiliśmy się pod jakimś daszkiem i cierpliwie czekaliśmy, aż jakiś tuk-tuk/taksówka będzie koło nas przejeżdżać. Wierząc w tajską logistykę, uznaliśmy, że nawet jeśli będzie mieć pasażerów, to przekaże informację komu trzeba i ktoś po nas przyjedzie.
Otóż, nie wiem, czy tak jest w całej Tajlandii, ale wiem, że to istnieje w Ayutthayi, podczas deszczu obowiązują trochę inne zasady :D Nie wiem dokładnie na czym polegają, ale gdy macha się na kierowcę tuk-tuka, to on uśmiecha się bardzo życzliwie, radośnie odmachuje (sic! :D i ... jedzie dalej :D Mamy to sprawdzone. Osiem razy :D
Pogodziliśmy się w końcu z naszym przeznaczeniem i ruszyliśmy do hotelu na piechotę. Gdzieś w połowie drogi, jakiś wyjątkowo litościwy Taj się zatrzymał sam z siebie (choć kolega mówił, że mocno namawiała go jadąca z nim kobieta - podobno wskazywała nas głową i pokrzykiwała na kierowcę :D i podwiózł nas do hotelu (80 THB).
Jeszcze szybkie zakupy w 7-eleven (wstyd przyznać, ale dopiero tu odkryliśmy w pełni możliwości tego sklepu - 10 - 13 THB, bierzesz z półki chińską zupkę z makaronem w kubku, otwierasz, w środku składany widelczyk, zalewasz wrzątkiem ze sklepowego automatu i już pod kasą możesz jeść. W dodatku bardzo smaczna).
W hotelu rozgrzewająca kąpiel i już-już mieliśmy się zabrać do naszego ulubionego sposobu spędzania wieczorów, gdy kolegę zebrało na zwierzenia. Ale takie dosyć dziwne :/ Okazało się, że od paru dni bardzo bolą go mięśnie i kości. Ponieważ jest w trochę innym rozmiarze, niż Tajowie, wiązał to z niewygodną dla niego podróżą autobusem z Krabi do Bangkoku. Ale nie sadzę, żeby ta podróż mogła spowodować dreszcze, których po chwili dostał :/ na zmianę z mocnymi potami. Zmierzył temperaturę - przez 40 minut skoczyła mu o 2 stopnie, do prawie 40 :/ Nie było się nad czym zastanawiać - najpierw jedna tabletka malarone, po zastanowieniu druga. Uprzedzając pytania - po przyjeździe zrobiliśmy sobie prywatnie testy na malarię (wynik negatywny). Natomiast wiedza i podejście lekarzy w Polsce właściwie zasługują na osobnego posta, tfu, nawet osobny temat :D
(Jeden z wielu odbytych dialogów. Absurdalnych :D
- Dzień dobry, mam pilne skierowanie do lekarza chorób zakaźnych.
- Może się pan zarejestrować na 15 stycznia 2015 r (rozmowa odbyta w sierpniu 2014!)
- Ale widzi pani, mam na skierowaniu napisane - pilne.
- Ale ja panu recepty nie wypiszę!
Kolega, już nieco zdenerwowany - Mam podejrzenie malarii. Każdy kolejny dzień bez leczenia, może doprowadzić do śmierci.
Pani, trochę stropiona (albo to moje pobożne życzenia :D - Aha. To wie pan co, niech pan spróbuje w X (miasto oddalone od naszego o ok. 80 km.)Tam mają krótsze terminy oczekiwania. Tylko (i powiedziała to z dumą, przysięgam :/ ) 3 miesiące! )
:D :D :D
C.d.n.Kolejnemu porankowi towarzyszył lekki niepokój o zdrowie kolegi. Na szczęście okazało się, że temperatura spadła, a i samopoczucie się poprawiło. Uznaliśmy więc, że nie musimy zmieniać naszych planów i spokojnie możemy jechać do Lop Buri. Bardzo chcieliśmy zwiedzić to osławione Miasto Małp, choć właściwie nie wiedzieliśmy, czego się możemy po nim spodziewać. Szybkie śniadanie w 7-eleven (kolejny zachwyt zupkami za 10 THB i podgrzewanymi przez ekspedientki tostami - 22-37 THB) i ruszamy - bus do Lop Buri to koszt 80 THB.
Zazwyczaj nasza wyobraźnia przed dojazdem na miejsce mocno pracuje, więc nic dziwnego, że ten widok nas zaskoczył. Gdzie te małpki? Miały być "wszędzie" :D
Po długich staraniach udało się nam wypatrzeć pierwszą :)
Potem już poszło szybko :D Żeby nie powiedzieć "lawinowo" :D Po prawej stronie torów znajduje się świątynia, na której widniej napis - prosimy nie przywabiać i nie dokarmiać małp w świątyni. I owszem, w świątyni ich nie ma. Za to przed...
Sprzedawcy z przyświątynnych sklepików dokarmiają małpki, żeby te z kolei przywabiły turystów. Widok jest niesamowity. Małpy nie są wygłodzone, więc mogą trochę wybrzydzać. Gdy sprzedawczyni podawała im małe jogurty w plastikowych buteleczkach, jeden ze starszych samców za każdym razem bardzo dokładnie oglądał otrzymany produkt, a następnie odrzucał go ze złością :D Dopiero gdy trafiła się mu buteleczka z czerwonym kapslem, sapnął z zadowoleniem i rozpoczął ucztowanie :D
Młodsze makaki jawajskie są bardzo skore do zabawy i trzeba uważać na ich figle :) Nim się obejrzałam, miałam na plecach jednego nastolatka, który bardzo pieczołowicie wcierał mi jedzone przez siebie jajko na twardo we włosy :D Później przeszliśmy do jeszcze większej bliskości - używając moich włosów jak lejców, próbował mnie skłonić do obwiezienia się po terenie świątyni :D Niestety, te rozkoszne zabawy przerwał nam jeden ze sprzedawców, pokazując mojemu jeźdźcowi procę. Makak zastanowił się przez chwilę i zdecydował, że wypuści mnie jednak na wolność :D
To stanowiło jednak tylko wstęp do atrakcji, które jeszcze na nas czekały :D
Po przeciwnej stronie torów znajduje się najbardziej znany w Lop Buri kompleks -Świątynia Małp. Już podchodząc w jej okolice, widać coraz większe grupy makaków.
Na terenie kompleksu małpy są dokarmiane przez pracowników - turyści oczywiście zachwyceni :)
Wejście do Świątyni Małp kosztuje 50 THB i jest dosyć, hmmm, spektakularne :D
Po sprzedaniu biletu, z budki wychodzi pan, uzbrojony w wielki kij. Tym kijem wali w drzwi świątyni, starając się wypłoszyć wszystkie małpy ze środka :D
Przy wchodzeniu czułam się jak Indiana Jones :D
Trzeba wykorzystać odpowiedni moment i szybko wejść, pan wtedy zamyka metalową kratę (zostawiając zawiedzione makaki na zewnątrz) i można zwiedzać.
W środku jest dosyć ciemno i trochę mało widać. Światło dają tylko umieszczone co jakiś czas, okratowane wykusze okienne, przez które zaciekawione małpki obserwują, co też te dziwne dwunogi robią w środku. W dodatku - w "ich" środku :D
Zamiana miejsc - tym razem ludzie w klatce :)
A to inni mieszkańcy świątyni.
Przy wychodzeniu taka sama procedura - pan wali w drzwi, otwiera kratę, ludzie wychodzą, małpy wchodzą :D
Na mnie chyba największe wrażenie wywarło zwiedzanie kompleksu od zewnątrz, a właściwie obserwacja zachowań makaków. I czasami, niestety ludzi :/ W sieci można znaleźć mnóstwo ostrzeżeń, że makaki są groźne, że gryzą, że niebezpieczne itp., zdjęć ugryzień i ran. Nie chcę tu uogólniać i mówię tylko o Lop Buri. Owszem, te z kompleksu pewnie mogą ugryźć człowieka, ale mam wrażenie, że turyści, którzy zachłysnęli się ogromem atrakcji, zatracają pewnego rodzaju poczucie realności i wydaje im się, że to nie żywe stworzenia, tylko pluszowe zabawki. To są żywe zwierzęta, trochę bardziej może oswojone, a raczej przyzwyczajone do obecności człowieka, ale jednak żywe, dzikie zwierzęta, którymi rządzi instynkt. I nikt nie może im tego mieć za złe.
Parę obrazków - do grupki małpich matek z dziećmi podchodzi turystka w wielki kapeluszu i ciągnie jedną z małpek za ogon :/ A potem z krzykiem odskakuje, bo "małpka chciała na nią skoczyć". Szczerze mówiąc, ja bym wtedy ugryzła.