Ruszamy w żmudną drogę pod górę. Po kilkuset metrach słyszę za sobą samochód - szczęście nam sprzyja na tym pustkowiu. Tym razem naszym kierowcą jest ksiądz. Wysadza nas na szczycie, skąd mamy ok. 3,5km do domu.
Tego dnia dzieciaki padają jak muchy - Błażejek zasypia w mniej niż 10 minut, a Natalka śpi już, gdy wracam od małego
:shock: Robię jej dzień dziecka (brak kąpieli), bo do rana się już nie budzi.Ostatniego dnia naszego pobytu postanawiamy poleniuchować na plaży, by nacieszyć się słońcem przed powrotem do zimnej Polski. Po drodze odkrywamy kolejne muzeum w Milos - Milos Mining Museum, które to zimą jest niestety otwarte tylko w niedziele.
Plaża jest cała do naszej dyspozycji.
Dzień mija nam leniwie. Mała rzecz a cieszy
:mrgreen:
Kręcimy się po mieście, szukamy pamiątek.
Ostatni spacer wieczorową porą.
Mozaiki przed kościołem:
Późnym wieczorem przyłapuję rodzeństwo właścicieli i zagaduję o niedziałający internet. Znowu tłumaczenia, że to normalne, że mają problem z internetem o tej porze roku. Dla mnie to nie jest normalne, a przynajmniej nie oczywiste - mówię, że powinni napisać w opisie obiektu, że nie ma neta, a nie, że jest. Tłumaczę, że kolejnego dnia mam lot, nie mogę sprawdzić statusu lotu, nie mogę sprawdzić maila z noclegu. Nie chce mi się tłumaczyć, że dziś mija rata mojego kredytu hipotecznego i że powinnam wymienić kasę na euro, bo jutro w Polsce jest święto (Dzień Niepodległości) i nic nie zrobię. Koleś zaczyna się śmiać. No to pojechał po bandzie. Mówię, że mam dwójkę małych dzieci a nie wiem, gdzie mam jutro hotel. To go chyba rusza, sam ma małe dzieci. Zobaczy, co da się zrobić. Wraca po dłuższej chwili i przeprasza za brak internetu. Rozumie, że to dla mnie problem - acha, akurat - pewnie siostra zmyła mu głowę
:lol: no ale internet mam, da się? Ano da się, szkoda, że tyle czasu to zajęło. Udaje mi się sprawdzić co ważniejsze rzeczy, kasy oczywiście już nie wymieniam, bo nie dochodzą przelewy.
Ostatniego dnia idziemy pożegnać się z Natalki kotkiem - został już tylko 1 z 3:
Niestety i ten maluch nie przeżył nocy, jest sztywny, gdy Natalka go znajduje. Mała jest w szoku - to jej pierwsze zetknięcie ze śmiercią. Trudno mi jej wytłumaczyć, dlaczego kotek umarł, albo może jej jest trudno to wszystko zrozumieć.
Bierzemy taksówkę na lotnisko. Tam blokujemy kolejkę na pół godziny, bo jest problem z tym, aby zmienić rezerwację - odczepić Błażejka od ojca i podpiąć go pode mnie. Ale wszystko w miłej atmosferze, Pani przeprasza mnie kilka razy za czas oczekiwania - trochę inaczej niż w Warszawie. Ostatecznie się udaje, ale okazuje się, że Pani przy okazji, oprócz wózka, wysłała także mój główny bagaż do Aten. Szukanie bagażu i podmienianie naklejek - na szczęście się udaje
:mrgreen: Jeszcze tylko przy kontroli zabierają mi jedną butelkę wody dla dzieci. Pan tłumaczy, że można mieć tylko jedną, nie sprzeczam się, to i tak jego dobra wola, że nam pozwala wziąć wodę. Jednak w małym pomieszczeniu, w którym oczekujemy na samolot nie ma nawet żadnego automatu z napojami. Trochę dziwne, na szczęście na oparach wody docieramy do samolotu. Przed samolotem jakiś pracownik pomaga mi złożyć wózek, przeprasza ludzi i puszcza mnie przodem - także miła odmiana po podejściu w Polsce. W samolocie Błażejek po raz pierwszy w całej podróży dostaje także "posiłek" - rogalika z czekoladą.
Ostatni rzut oka na wyspę:
Ateny już trochę znamy, bez problemu kierujemy się na wzgórze Lycabettus. Od @Zeusa wiem, że na sam szczyt są schody. Nie wiem, czy mój GPS mnie źle prowadzi, ale przed samym podejściem do wzgórza WSZĘDZIE znajduję schody. Parę razy się nacinam i dźwigam wózek, a okazuje się, że dalej nie ma drogi. W końcu idziemy tak jak jadą auta - myślę sobie, że co jak co, ale one przecież po schodach nie będą jeździć. I jakież moje zdziwienie, gdy ulica sobie, a dla pieszych stopnie
:lol: Męczę się z tym wózkiem strasznie, ale dajemy radę i jesteśmy u stóp wzgórza. Teraz to już tylko asfalt
:mrgreen: Samo wejście do poziomu teatru nie zajmuje nam długo, ale na sam szczyt jednak się nie decyduję.
W drodze powrotnej znowu musimy zmierzyć się ze schodami. Do hotelu mamy jakieś 1,5km, GPS wyłącza mi się kilkaset metrów przed hotelem. Mijamy ciekawe budynki, ale nie wiem, co to. Idziemy trochę na czuja.
Spotkana Greczynka odpala mapę i wskazuje nam drogę. Po paru krokach rozpoznaję już okolicę. Kościół Agioi Theodoroi z XI w.:
Kościół Ayia Paraskevi, w internecie znaleziony pod nazwą " Our Lady Chrysopolitissa" z 1870 r.
Wieczorem jeszcze idziemy z dzieciakami coś zjeść - niesamowite, ile ludzi jest w knajpkach i restauracjach - Milos było takie wyludnione
:lol:
Pobudkę mamy wcześnie, o 6-tej chcę złapać autobus na lotnisko. Jest 12.11 - dzień strajku, jak się okazuje autobusy nie jeżdżą, metro też nie kursuje. Jakoś dzień wcześniej zapomnieli mi o tym wspomnieć, gdy kupowałam bilet powrotny na autobus
:lol: Od razu zjawiają się taksówkarze, bez problemu zawiozą na lotnisko - opłata jest stała: 38e. Jasne, tyle, że mam w portfelu ostatnie 18e
:lol: Oczywiście moje przelewy nie doszły 2 dni temu, bo było już za późno, wczoraj był Dzień Niepodległości, więc też kasy nie wymieniłam. W ostateczności wypłacę pieniądze z jakiegoś konta złotówkowego, ale ta ostateczność jeszcze nie nadeszła - mam spory zapas czasu do odlotu samolotu. Postanawiam poczekać na kogoś i dzielić koszty. Taksówkarze nie dają mi spokoju, ale tłumaczę, że mam 18e i bilet autobusowy - mówią, że oddadzą mi kasę za bilet (budka zamknięta) - pytam więc gdzie i kiedy? No jak to gdzie? W budce. Jutro.
:lol: Mają poczucie humoru ci Grecy
:mrgreen: Uparcie próbują mi złożyć wózek i wepchnąć mnie do auta, przekonują, żebym wzięła kasę z karty kredytowej, odwodzą mnie od czekania - nikt o tej porze nie jeździ. No jak nie, skoro nie ma autobusu to w końcu ktoś pojedzie. No proszę, oto i jest - młody chłopak. Pytam, czy chce jechać z nami i się zrzucimy, nie jest zadowolony, bo my jesteśmy w 3-kę a on sam, a dzielimy się co najmniej nierówno
:lol: Ale taksówkarz mówi mu, że jak pojedzie sam to zapłaci 40e, więc się zgadza. W samochodzie okazuje się, że to Polak i leci tym samym samolotem. Na lotnisku wysypuję wszystkie drobniaki, odliczam 18e, taksówkarz zabiera mi jeszcze polskie piątaki - mówię mu, że to nie euro i dostał 38e, to oddaje z powrotem. Zachłanny taki
:lol: Na lotnisku bezproblemowo. Przed samolotem znowu jakiś pracownik odbiera ode mnie wózek, przeprasza ludzi w kolejce i puszcza mnie przodem. Miło tak
:D Tym razem zarówno Natalka, jak i ja mamy inne posiłki - chyba w końcu wszystko działa tak, jak powinno i posiłki się zapisały w naszych profilach Miles+Bonus. Dzieciaki dostają nawet małe gifty:
W Warszawie jest dość zimno. Mamy kilka godzin oczekiwania na Polski Bus. Bezproblemowo dojeżdżamy do Trójmiasta.
Słowem podsumowania - Grecja mnie zauroczyła. Na pewno wrócę
:mrgreen: Jeśli chodzi o koszty, to znaczną część kosztów ponieśliśmy na 4 osoby, mimo, że ostatecznie lecieliśmy w 3-kę.
Przeloty RT Warszawa-Milos 750zł Noclegi (łącznie z noclegiem w Warszawie) ok. 1350 zł Wyżywienie ok. 530 - w zasadzie na 1 osobę, bo maluchy nie jedzą jakiś wielkich porcji Transport w Grecji 280 zł Dojazd do Warszawy i z powrotem 117 zł
Proszę mnie poprawić jeśli się mylę...agenci na lotnisku chyba obsługują wiele linii lotniczych, a nie tylko jedną i nie są pracownikami tejże linii, tylko jak w przypadku Okęcia firmy Welcome Airport Services ?Jeśli tak jest to pretensje autorki powinny być skierowane do w/w firmy, a nie do linii lotniczej, po prostu koleżanka trafiła na niedouczonych pracowników, co jest bardzo częste z powodu dużej rotacji na tych stanowiskach (zazwyczaj są to młodzi ludzie zatrudniani na śmieciówkach za marne grosze).
dziękuję za wasze komentarze i uwagi
:) @LaVarsovienne nie złożyłam pozwu, doszłam do wniosku, że facet mi się przyda podczas naszego tripu w Argentynie - mamy 1500 km do przebycia
;)@Marysiek na co dzień z nimi jestem, poza tym jak to mówią: małe dzieci - mały kłopot
;)@piotrek.s zazdroszczę, może mi też kiedyś się uda wrócić, bo wyspa mnie zauroczyła@04patryk12 tu może wyjść moja ignorancja, jednak wydaje mi się, że zarówno pracownicy check-in jak i Pani kierująca kolejką mieli uniformy i logo aegean - przyznaję jednak, że bardziej zwracałam uwagę na juniora, bo biegał po hali i dokazywałnie chciałam też, aby moja relacja została odebrana jako pretensjonalna, może za dużo emotikonów dałam a może za mało
;) fakt, uważam że na zbyt profesjonalną obsługę nie trafiliśmy, ale nic się z tego powodu nie stało, przy dzieciach staram się przyjmować postawę stoicyzmu rodzicielskiego (czyli "wszystko mi wisi") - inaczej pewnie bym się wykończyła pierwszego dnia
;)@ZENNNEK mówisz, że z mamusią jeszcze jeździsz?
;) a tak na poważnie - pojedź najpierw z jedną, zamiast skakać na głęboką wodę i jechać z dwoma@popcarol tak na razie Europa
;) tak jak mówisz - atrakcja dla dzieci i odskocznia od codziennościpogoda była idealna dla nas, chwilami aż za ciepło, ponad 20 stopni byłomy chodziliśmy na krótkich rękawkach, ale patrzyli na nas jak na dziwolągów, bo jednak miejscowi w kurtkachnie padało ani razu, 2 dni były wietrzne i było przez to chłodniej
Sarakiniko w listopadzie,jakie puste. W sezonie tam istne procesje i tłumy. Gratuluję chęci i odwagi pieszej wycieczki tam z Adamas. Autobusy już nie kursują? We wrześniu jak byłem to jeszcze 5 kursów dziennie było. Podjechałem autobusem a wracałem pieszo aż do Klimy przez Tripiti. Niby kilka km ,ale też męczące. Jak wyglądała kwestia otwartych knajpek wzdłóż drogi do portu i pysznego gyrosa przy przystanku autobusowym? Kiosk obok to niby całodobowy jest oraz markecik na przeciwko. Na dwa super markety w Adamas to stawiam,że otwarty był ten Carrefour,bo większość miejscowych w nim robi tylko zakupy.A propo pogody ,to trafiliście w 10 tkę, bo nawet w kwietniu bywa takhttps://www.youtube.com/watch?v=TsnH00fzASg
dziękuję andrzejdz
:)autobusy już nie kursują, jeżdżą tylko do Plaki - 4 na dzień, dwa do Pollonii i do Zefyrii.Ja do Klimy szłam z Adamas - to będzie w kolejnej części relacji - najbardziej męcząca trasa z mojego wyjazdu, ale to z uwagi na to, że wózek miałam, a trasa dziurawa i częściowo brukowana.Wzdłuż drogi do portu może ze 3-4 knajpki otwarte, wszystko inne już zamknięte, nawet bankomaty
;)pysznego gyrosa przy przystanku nie próbowałam (to ta knajpa z rybami w kulach przy wejściu?), jadłam w knajpce po drugiej stronie ulicy - bardzo dobre jedzenie.Markety były otwarte 2.Filmik mega. Pogodę mieliśmy faktycznie piękną, tylko 2 pierwsze dni wietrzne, ale jednak nie było tak masakrycznie.
Niech mi jeszcze ktoś powie, że z dziećmi nie da się podróżować. Że trzeba koniecznie wakacje all-inclusive, więc brak kasy, bo wczasy zaczynają się od 2 tyś. Brawo dla koleżanki ;))) Dzieci pod pachę i do przodu ;D. Pozdrawiam wszystkich histeryków i to nic że pewnie mi się za to zbierze.
Niech mi jeszcze ktoś powie, że z dziećmi nie da się podróżować. Że trzeba koniecznie wakacje all-inclusive, więc brak kasy, bo wczasy zaczynają się od 2 tyś. Brawo dla koleżanki
;))) Dzieci pod pachę i do przodu ;D. Pozdrawiam wszystkich histeryków i to nic że pewnie mi się za to zbierze.
Ruszamy w żmudną drogę pod górę. Po kilkuset metrach słyszę za sobą samochód - szczęście nam sprzyja na tym pustkowiu. Tym razem naszym kierowcą jest ksiądz. Wysadza nas na szczycie, skąd mamy ok. 3,5km do domu.
Tego dnia dzieciaki padają jak muchy - Błażejek zasypia w mniej niż 10 minut, a Natalka śpi już, gdy wracam od małego :shock: Robię jej dzień dziecka (brak kąpieli), bo do rana się już nie budzi.Ostatniego dnia naszego pobytu postanawiamy poleniuchować na plaży, by nacieszyć się słońcem przed powrotem do zimnej Polski.
Po drodze odkrywamy kolejne muzeum w Milos - Milos Mining Museum, które to zimą jest niestety otwarte tylko w niedziele.
Plaża jest cała do naszej dyspozycji.
Dzień mija nam leniwie.
Mała rzecz a cieszy :mrgreen:
Kręcimy się po mieście, szukamy pamiątek.
Ostatni spacer wieczorową porą.
Mozaiki przed kościołem:
Późnym wieczorem przyłapuję rodzeństwo właścicieli i zagaduję o niedziałający internet. Znowu tłumaczenia, że to normalne, że mają problem z internetem o tej porze roku. Dla mnie to nie jest normalne, a przynajmniej nie oczywiste - mówię, że powinni napisać w opisie obiektu, że nie ma neta, a nie, że jest. Tłumaczę, że kolejnego dnia mam lot, nie mogę sprawdzić statusu lotu, nie mogę sprawdzić maila z noclegu. Nie chce mi się tłumaczyć, że dziś mija rata mojego kredytu hipotecznego i że powinnam wymienić kasę na euro, bo jutro w Polsce jest święto (Dzień Niepodległości) i nic nie zrobię. Koleś zaczyna się śmiać. No to pojechał po bandzie. Mówię, że mam dwójkę małych dzieci a nie wiem, gdzie mam jutro hotel. To go chyba rusza, sam ma małe dzieci. Zobaczy, co da się zrobić.
Wraca po dłuższej chwili i przeprasza za brak internetu. Rozumie, że to dla mnie problem - acha, akurat - pewnie siostra zmyła mu głowę :lol: no ale internet mam, da się? Ano da się, szkoda, że tyle czasu to zajęło. Udaje mi się sprawdzić co ważniejsze rzeczy, kasy oczywiście już nie wymieniam, bo nie dochodzą przelewy.
Ostatniego dnia idziemy pożegnać się z Natalki kotkiem - został już tylko 1 z 3:
Niestety i ten maluch nie przeżył nocy, jest sztywny, gdy Natalka go znajduje. Mała jest w szoku - to jej pierwsze zetknięcie ze śmiercią. Trudno mi jej wytłumaczyć, dlaczego kotek umarł, albo może jej jest trudno to wszystko zrozumieć.
Bierzemy taksówkę na lotnisko. Tam blokujemy kolejkę na pół godziny, bo jest problem z tym, aby zmienić rezerwację - odczepić Błażejka od ojca i podpiąć go pode mnie. Ale wszystko w miłej atmosferze, Pani przeprasza mnie kilka razy za czas oczekiwania - trochę inaczej niż w Warszawie. Ostatecznie się udaje, ale okazuje się, że Pani przy okazji, oprócz wózka, wysłała także mój główny bagaż do Aten. Szukanie bagażu i podmienianie naklejek - na szczęście się udaje :mrgreen:
Jeszcze tylko przy kontroli zabierają mi jedną butelkę wody dla dzieci. Pan tłumaczy, że można mieć tylko jedną, nie sprzeczam się, to i tak jego dobra wola, że nam pozwala wziąć wodę. Jednak w małym pomieszczeniu, w którym oczekujemy na samolot nie ma nawet żadnego automatu z napojami. Trochę dziwne, na szczęście na oparach wody docieramy do samolotu. Przed samolotem jakiś pracownik pomaga mi złożyć wózek, przeprasza ludzi i puszcza mnie przodem - także miła odmiana po podejściu w Polsce. W samolocie Błażejek po raz pierwszy w całej podróży dostaje także "posiłek" - rogalika z czekoladą.
Ostatni rzut oka na wyspę:
Ateny już trochę znamy, bez problemu kierujemy się na wzgórze Lycabettus. Od @Zeusa wiem, że na sam szczyt są schody. Nie wiem, czy mój GPS mnie źle prowadzi, ale przed samym podejściem do wzgórza WSZĘDZIE znajduję schody. Parę razy się nacinam i dźwigam wózek, a okazuje się, że dalej nie ma drogi. W końcu idziemy tak jak jadą auta - myślę sobie, że co jak co, ale one przecież po schodach nie będą jeździć. I jakież moje zdziwienie, gdy ulica sobie, a dla pieszych stopnie :lol: Męczę się z tym wózkiem strasznie, ale dajemy radę i jesteśmy u stóp wzgórza. Teraz to już tylko asfalt :mrgreen: Samo wejście do poziomu teatru nie zajmuje nam długo, ale na sam szczyt jednak się nie decyduję.
W drodze powrotnej znowu musimy zmierzyć się ze schodami. Do hotelu mamy jakieś 1,5km, GPS wyłącza mi się kilkaset metrów przed hotelem. Mijamy ciekawe budynki, ale nie wiem, co to. Idziemy trochę na czuja.
Spotkana Greczynka odpala mapę i wskazuje nam drogę.
Po paru krokach rozpoznaję już okolicę. Kościół Agioi Theodoroi z XI w.:
Kościół Ayia Paraskevi, w internecie znaleziony pod nazwą " Our Lady Chrysopolitissa" z 1870 r.
Wieczorem jeszcze idziemy z dzieciakami coś zjeść - niesamowite, ile ludzi jest w knajpkach i restauracjach - Milos było takie wyludnione :lol:
Pobudkę mamy wcześnie, o 6-tej chcę złapać autobus na lotnisko. Jest 12.11 - dzień strajku, jak się okazuje autobusy nie jeżdżą, metro też nie kursuje. Jakoś dzień wcześniej zapomnieli mi o tym wspomnieć, gdy kupowałam bilet powrotny na autobus :lol:
Od razu zjawiają się taksówkarze, bez problemu zawiozą na lotnisko - opłata jest stała: 38e. Jasne, tyle, że mam w portfelu ostatnie 18e :lol: Oczywiście moje przelewy nie doszły 2 dni temu, bo było już za późno, wczoraj był Dzień Niepodległości, więc też kasy nie wymieniłam. W ostateczności wypłacę pieniądze z jakiegoś konta złotówkowego, ale ta ostateczność jeszcze nie nadeszła - mam spory zapas czasu do odlotu samolotu. Postanawiam poczekać na kogoś i dzielić koszty. Taksówkarze nie dają mi spokoju, ale tłumaczę, że mam 18e i bilet autobusowy - mówią, że oddadzą mi kasę za bilet (budka zamknięta) - pytam więc gdzie i kiedy? No jak to gdzie? W budce. Jutro. :lol:
Mają poczucie humoru ci Grecy :mrgreen:
Uparcie próbują mi złożyć wózek i wepchnąć mnie do auta, przekonują, żebym wzięła kasę z karty kredytowej, odwodzą mnie od czekania - nikt o tej porze nie jeździ. No jak nie, skoro nie ma autobusu to w końcu ktoś pojedzie.
No proszę, oto i jest - młody chłopak. Pytam, czy chce jechać z nami i się zrzucimy, nie jest zadowolony, bo my jesteśmy w 3-kę a on sam, a dzielimy się co najmniej nierówno :lol: Ale taksówkarz mówi mu, że jak pojedzie sam to zapłaci 40e, więc się zgadza. W samochodzie okazuje się, że to Polak i leci tym samym samolotem.
Na lotnisku wysypuję wszystkie drobniaki, odliczam 18e, taksówkarz zabiera mi jeszcze polskie piątaki - mówię mu, że to nie euro i dostał 38e, to oddaje z powrotem. Zachłanny taki :lol:
Na lotnisku bezproblemowo. Przed samolotem znowu jakiś pracownik odbiera ode mnie wózek, przeprasza ludzi w kolejce i puszcza mnie przodem. Miło tak :D
Tym razem zarówno Natalka, jak i ja mamy inne posiłki - chyba w końcu wszystko działa tak, jak powinno i posiłki się zapisały w naszych profilach Miles+Bonus. Dzieciaki dostają nawet małe gifty:
W Warszawie jest dość zimno. Mamy kilka godzin oczekiwania na Polski Bus. Bezproblemowo dojeżdżamy do Trójmiasta.
Słowem podsumowania - Grecja mnie zauroczyła. Na pewno wrócę :mrgreen:
Jeśli chodzi o koszty, to znaczną część kosztów ponieśliśmy na 4 osoby, mimo, że ostatecznie lecieliśmy w 3-kę.
Przeloty RT Warszawa-Milos 750zł
Noclegi (łącznie z noclegiem w Warszawie) ok. 1350 zł
Wyżywienie ok. 530 - w zasadzie na 1 osobę, bo maluchy nie jedzą jakiś wielkich porcji
Transport w Grecji 280 zł
Dojazd do Warszawy i z powrotem 117 zł
Łącznie ok. 3k