Czytałam kiedyś, że Dubaj ma aspiracje być pierwszym klimatyzowanym miastem. Tego dnia, kiedy wychodziliśmy po południu, przed naszym aparatamentowcem złapaliśmy taksówkę, później z jednego centrum handlowego do drugiego przejechaliśmy metrem, następnie klimatyzowany chodnik-korytarz, i pierwszy raz wyszliśmy na zewnątrz na dłużej na pokaz fontann… jakieś 7 godzin później;) Przejechaliśmy pół miasta, zwiedziliśmy kilka miejsc. Chyba to są całkiem realne aspiracje Dubaju, a znając inwencję i rozmach szejków, także możliwe do zrealizowania szybciej niż w Warszawie dokończenie 2. linii metra
;)
Na ostatni dzień zaplanowaliśmy Abu Dhabi. Niestety. To był kolejny dzień świąteczny w Emiratach. Jeszcze dzień wcześniej sprawdziliśmy co to można dla nas oznaczać – czy uda nam się zobaczyć miejsca, które zaplanowaliśmy, czyli głównie Wielki Meczet i Emirates Palace. Głównie obawiałam się czy będziemy mogli zwiedzać meczet. Na stronie ani słowa o tym, żeby tego dnia miało być coś inaczej niż zwykle, choć mój wewnętrzy głos (kobieca intuicja szwankuje) podpowiadał, że zapewne podczas modlitw nie, ale może uda wejść się później, ewentualnie obejrzymy go tylko z zewnątrz. Ze stacja metra Ibn Battuta ruszyliśmy autobusem do Abu Dhabi. Jako, że byliśmy chyba jedynymi nie-Pakistańczykami na tej trasie otrzymaliśmy miejsca VIP-owskie w strefie dla rodzin i kobiet. Na dworcu w Abu Dhabi znaleźliśmy taksówkę. „Chcielibyśmy dojechać do Wielkiego Meczetu” – powiedzieliśmy z mapą w ręku i turystycznym zagubieniem w oczach. „Jasne! Wsiadajcie!” – odpowiedział przemiły taksówkarz, załadował nas do siebie i chyba lekko okrężną drogą wiózł do Meczetu. Kiedy już zobaczyliśmy Meczet w oddali taksówkarz z rozbrajającą szczerością powiedział, że nie wie po co tam jedziemy skoro przecież dziś go nie zwiedziemy, jest święto. Ooo dzięki za info, przemiły taksówkarzu. Ok, podjedźmy więc bliżej, chociaż obejrzymy z zewnątrz. Nie, bliżej też nie podjedziemy, nie wolno, jest święto. OOOOOK, zatrzymajmy się, zrobimy chociaż z oddali foty. Nie, z daleka też nie wolno robić zdjęć. I z taksówki w trakcie jazdy także. Noszzzz! Załączam nielegalnie zrobione zdjęcie (tylko mnie nie wydajcie;>):
Już nasza sympatia do pana taksówkarza gdzieś odpłynęła, poprosiliśmy więc o zawiezienie do Emirates Palace. Upewniłam się tylko czy będziemy mogli tam wejść. Taksówkarz tym razem z rozbrajającą nieszczerością odpowiedział: „Why not?”. Przemknęło mi przez myśl („because of holiday”), no ale w końcu to hotel, więc może bez przesady, żeby zamykać, bo święto. Nawet nie wiecie jacy byliśmy zdziwieni, jak pod hotelem okazało się, że nie wejdziemy do środka, ba! nie wjedziemy nawet na teren kompleksu, bo święto. Taksówkarz nie wydawał się zaskoczony, za to był zdziwiony jak powiedzieliśmy, że kończymy współpracę i wysiadamy. Było południe, ponad 40 st. w cieniu i nic ciekawego w zasięgu wzroku. Mniej więcej po 10 sekundach już żałowaliśmy tej decyzji;) Nawet towarzysko nieszczerego pana taksówkarza wydawało się lepszą opcją;) Ale dla zasady uznaliśmy, że nie wracamy do niego, złapiemy inna taksówkę. Jadąc kolejną taksówką w kierunku centrum ustaliliśmy kolektywnie, że foch! Abu Dhabi jakoś średnio gościnne było dla nas, więc bez pożegnania wracamy do Dubaju, a jak foch przejdzie to może kiedyś tu wrócimy. Może. Kiedyś. I nie będziemy poruszać się taksówkami
;)
W Dubaju pospacerowaliśmy po Marinie, poszliśmy na plażę i nieśpiesznie wróciliśmy do mieszkania. Wieczór spędziliśmy w basenie, gdzie było niewiele osób, bo święto;) Za to z basenu można było obejrzeć fajerwerki nad miastem, bo święto. W ostatecznym rachunku to „bo święto” nie było takie złe, choć foszka na Abu Dhabi trochę jeszcze mam. Potrzebuję czasu
;)
Następnego dnia skoro świt mieliśmy samolot do Warszawy, więc na tym zakończyliśmy naszą azjatycką wyprawę instant.
Jeszcze kilka słów ogólnie o Dubaju… Przed wyjazdem miałam wyobrażenie, że to duże, nowoczesne miasto z wysoką zabudową i… częściowo tak jest. Jest chyba nawet większy niż się spodziewałam (chociaż „to ogromne miasto” – mówili, „będziesz zaskoczona” – mówili), ale musiałam to sprawdzić. Nie ma co wierzyć na słowo;)
Europejskie miasta są dużo bardziej „zbite”, a tu jest wszystko z rozmachem, wszędzie odległości liczy się w kilometrach. Ale też to miasto jest wciąż w budowie. Jest jeszcze wiele miejsc dosłownie placów budowy – takich gdzie faktycznie coś się buduje, ale też takich niedokończonych. Najdziwniejsze była chyba dwa wysokie (po ok. 80 pięter) budynki, które dokończone miały z 70-75 pięter a reszta tylko szkielet i cały budynek nieużywany, a już raczej kilka lat ma. Dziwny widok. Moim zdaniem, najładniejsza część Dubaju to Marina, która znajduje się trochę na uboczu Dubaju. Nie ma tam aż tak wielu turystów jak w centrum, za to sporo lokalsów (raczej zamożnych, raczej dobrze wykształconych, raczej mężczyzn). Marina to też morze, zatoka, wieżowce (takie fest – po 70-100 pięter), wszystko bardzo nowocześnie zaarażowane, wszystko w oparach ropy, tzn. widać, że kasy mają jak… ropy i szastają nią niczym ja w pakistańskiej restauracji. Później długo, długo nic, okolice Burj Khalifa – tu też trochę wieżowców z Burj na czele, fontanny, wielaśne centrum handlowe, nic nic nic i Bur oraz Deira – stara część Dubaju, też bardzo ciekawa, ale z innych względów niż reszta miasta. To co jest pomiędzy i koncentruje się wokół głównej drogi to no może nie powiedziałabym, że nuda, ale wyglądało raczej – porównując do tego nowoczesnego Dubaju - jak osady Beduinów na pustyni. Ciekawej jest na wybrzeżu, choć tak „punktowo” – tu Burj Al Arab, tu palma, a pomiędzy osady
;)
To jednak było dla mnie trochę zaskakujące – ta skala i to, że to miasto jest takie rozległe i tak „rozproszone”. Na tym zdjęciu (s: FB) trochę widać naszą dzielnicę i osady wokół:
Spotkałam się też z opiniami, że w Dubaju warto spędzić jeden, maksymalnie dwa dni a później nuda. No ja bym się tam i tydzień nie nudziła. Wystarczyłaby mi karta kredytowa i sensowny taksówkarz;) Jeśli chodzi o atrakcje turystyczne to faktycznie – w 2 dni można zwiedzić co ciekawsze miejsca, ale oprócz tego Dubaju jest chyba wszystko co ogarnia ludzka wyobraźnia. Parki rozrywki, stok (nie wiem czy jest sens jeździć na nartach na pustyni, ale to inna kwestia
;) ), świetne miejsca na skoki ze spadochronem, tunel aerodynamiczny… Bardzo lubię takie atrakcje i jakoś bym sobie czas zagospodarowała
:) A dla prawdziwych sportowców są centra handlowe. Dubaj Mall myślę, że można zwiedzać tydzień, ale chyba nie polecam;) Mieliśmy teorię, że są tam ludzie którzy tam kiedyś kieeedyś wyszli i chodzą tam od kilka lat, bo nie potrafią trafić do wyjścia
;)
To co zaskoczyło chyba jeszcze bardziej to ta zupełnie inna kultura. Tak zupełnie zupełnie inna od Europejskiej, a przynajmniej polskiej. Relacje międzyludzkie (bywa, że panowie-hetero-koledzy trzymają się za ręce, w pas, lub za pośladki chodząc po mieście), stosunek do kobiet i ich pozycja, znaczenie religii (no dobra… to mnie nie zaskoczyło, ale zobaczyć meczety w centrach handlowych i posłusznie wędrujących ze sklepu Diora muzułmanów do męskiego i muzułmanki do żeńskiego po nawoływaniach na modlitwę trochę przerosło moje wyobrażenia), stosunek do pieniędzy i aspiracje tego kraju. Zainteresowało mnie to wszystko na tyle, że od powrotu czytam o tym duuużo. Kilka książek (reportaży) już łyknęłam, ale może polecacie coś ciekawego na temat kultury arabskiej?
Podsumowując cały wyjazd, bardzo się cieszę, że padło właśnie na takie kierunki – trzy zupełnie inne kraje, trzy różne kultury, trzy oblicza Azji, a singapurskich czekoladek, śpiewającego Józka i widoków z Burj Khalify nie zapomnę nigdy
:D Polecam!
Świetnie napisana relacja! Brakuje mi tylko orientacyjnych cen na miejscu. Co do absurdalnych przepisów, mam podobne wspomnienia z Emiratów Arabskich. Żucie gumy i trzymanie partnera za rękę w miejscu publicznym uznane za szczyt demoralizacji.
:D Czekam na kolejną część!
Cen nie ma, bo - szczerze mówiąc - nie pamiętam dokładnie. Ale to co pamiętam to (1S$ = ok. 2,7zł):- jedzenie, tam gdzie się stołowaliśmy: ok. 4-7S$ za danie obiadowe + napoje 1-4S$- kolacja w Marinie: tam był bufet, czyli jedna cena za wejście i można jeść do woli, napoje bezalkoholowe w cenie, chyba 45S$/os- w sklepach dość drogo, ale konkretnych przykładów nie podam- ogród botaniczny za free, ogród orchidei 5 S$/os- kładka zła;) 5 S$/os- taxi: opłata początkowa + naliczanie za dystans (jednostką jest 0,35 lub 0,4 km) lub czas postoju w sekundach (każde rozpoczęte 45 sekund), u nas za ok. 4 km chyba wyszło ok. 8-9 S$Ceny hotelu, metra i autobusu można znaleźć w internecie. Cenę hotelu wypieram z pamięci;) a komunikacji zupełnie nie pamiętam. Na lotnisku bilety na metro kupuje się w automacie, gdzie można płacić tylko gotówką (wyłącznie S$), ale jest dużo bankomatów i kantorów.
Z relacji na relację coraz bardziej się utwierdzam w przekonaniu,że pokazywanie zdjęć jedzenia na tym forum powinno być karalne:D Czekam na kolejne Twoje posty!
;)
Świetna relacja, super się czyta i .. wspomina
:) rok temu bylismy na prawie identycznej wyprawie po Sri Lance, z tym, że objazdówka była w odwrotną stronę
:D od Mirissy po Kandy
:) Też mieliśmy swojego Józka
:D Nawet podobny do Waszego
:D Chociaż oni wszyscy podobni
;) Jedyny minus tych lankijskich przewodników - chociaż ich angielski jest na dobrym poziomie,to akcent sprawia,że czasem cięzko ich zrozumieć
;) A i super podsumowanie dotyczące przepisów drogowych panujących na lankijskich drogach
:D Przejażdzka tam to istny rajd, nasz Józek jak zobaczył,ze przy każdym jego wyprzedzaniu na trzeciego/czwartego robimy wielkie oczy troche przystopował
;) Nam jako najdziwniejszy zwierzak przy drodze zdarzył się jeżozwierz
:shock: Czekam na cd..
:)Ja też mam w planach wrócić na Sri Lanke, naprawdę jest piękna
:)
Jasne!buddhikagomis@gmail.com+94 777 194 751Jakby co wspomnij, że masz namiar ode mnie:)A co angielskiego... Józek piszę dziwnie, IMO to taka lankijska wersja angielskiego;) Ale porozumiewa się bardzo dobrze, nie mieliśmy problemu, żeby go zrozumieć.
Ok, dzięki, napisałam
:) zobaczymy co odpowie, bo moja oferta może być mało konkurencyjna
:P chcemy go wynająć tylko na jeden dzień z Ella do Mirissa, tak żeby jeszcze pomiędzy zaliczyć safari w udawalawe. Jak nie to poszukamy kogoś na miejscu.
Na jeden dzień to może być ciężko, szczególnie na takiej trasie (Józek mieszka niedaleko Negombo). Chyba, że udałoby się zgrać z jakąś grupą i moglibyście zabrać się razem. A jak nie to raczej lepiej szukać na miejscu. Z Ella do Mirissy jest spory kawałek, nie pamiętam ile nam to zajęło, ale jak google pokazuje 3 godz to pewnie było w praktyce z 5 godzin;)
a jak wrażenia po sierocińcu dla sloni? nic nie wspominasz a jestem ciekawa. Jaki był koszt Józka? bardzo podoba mis ię Twoja relacja, naprawdę zachęca do odwiedzenia Sri Lanki;) może jakaś googlemapa z trasy poglądowa?
Witaj. Jesli moge prosic Cie o podpowiedz opisu na forum . pisze tu pierwszy raz i cos nie do konca wiem jak to zrobic. czy zeby najpierw opisac COS....co chce , potem dodac pliki ze zdjeciami i np.jakims komentarzem ,jak moge dalej juz pod tymi pilkami i opisem jednego ,pisac dalej i wstawiac zdjecia..? zeby sie nie wstawilo ze najpierw jest dluuugi opis i potem saaaame zdjecia? czy mam to robic jako nowy temat..? nie chce zeby to sie rozdzielilo? jesli mozesz mi pomoc to bede wdzieczna ..przeslij mi info na adres e-mail anett777@interia.plPozdrawiam
Czytałam kiedyś, że Dubaj ma aspiracje być pierwszym klimatyzowanym miastem. Tego dnia, kiedy wychodziliśmy po południu, przed naszym aparatamentowcem złapaliśmy taksówkę, później z jednego centrum handlowego do drugiego przejechaliśmy metrem, następnie klimatyzowany chodnik-korytarz, i pierwszy raz wyszliśmy na zewnątrz na dłużej na pokaz fontann… jakieś 7 godzin później;) Przejechaliśmy pół miasta, zwiedziliśmy kilka miejsc. Chyba to są całkiem realne aspiracje Dubaju, a znając inwencję i rozmach szejków, także możliwe do zrealizowania szybciej niż w Warszawie dokończenie 2. linii metra ;)
Na ostatni dzień zaplanowaliśmy Abu Dhabi. Niestety. To był kolejny dzień świąteczny w Emiratach. Jeszcze dzień wcześniej sprawdziliśmy co to można dla nas oznaczać – czy uda nam się zobaczyć miejsca, które zaplanowaliśmy, czyli głównie Wielki Meczet i Emirates Palace. Głównie obawiałam się czy będziemy mogli zwiedzać meczet. Na stronie ani słowa o tym, żeby tego dnia miało być coś inaczej niż zwykle, choć mój wewnętrzy głos (kobieca intuicja szwankuje) podpowiadał, że zapewne podczas modlitw nie, ale może uda wejść się później, ewentualnie obejrzymy go tylko z zewnątrz.
Ze stacja metra Ibn Battuta ruszyliśmy autobusem do Abu Dhabi. Jako, że byliśmy chyba jedynymi nie-Pakistańczykami na tej trasie otrzymaliśmy miejsca VIP-owskie w strefie dla rodzin i kobiet. Na dworcu w Abu Dhabi znaleźliśmy taksówkę. „Chcielibyśmy dojechać do Wielkiego Meczetu” – powiedzieliśmy z mapą w ręku i turystycznym zagubieniem w oczach. „Jasne! Wsiadajcie!” – odpowiedział przemiły taksówkarz, załadował nas do siebie i chyba lekko okrężną drogą wiózł do Meczetu. Kiedy już zobaczyliśmy Meczet w oddali taksówkarz z rozbrajającą szczerością powiedział, że nie wie po co tam jedziemy skoro przecież dziś go nie zwiedziemy, jest święto. Ooo dzięki za info, przemiły taksówkarzu. Ok, podjedźmy więc bliżej, chociaż obejrzymy z zewnątrz. Nie, bliżej też nie podjedziemy, nie wolno, jest święto. OOOOOK, zatrzymajmy się, zrobimy chociaż z oddali foty. Nie, z daleka też nie wolno robić zdjęć. I z taksówki w trakcie jazdy także. Noszzzz! Załączam nielegalnie zrobione zdjęcie (tylko mnie nie wydajcie;>):
Już nasza sympatia do pana taksówkarza gdzieś odpłynęła, poprosiliśmy więc o zawiezienie do Emirates Palace. Upewniłam się tylko czy będziemy mogli tam wejść. Taksówkarz tym razem z rozbrajającą nieszczerością odpowiedział: „Why not?”. Przemknęło mi przez myśl („because of holiday”), no ale w końcu to hotel, więc może bez przesady, żeby zamykać, bo święto. Nawet nie wiecie jacy byliśmy zdziwieni, jak pod hotelem okazało się, że nie wejdziemy do środka, ba! nie wjedziemy nawet na teren kompleksu, bo święto. Taksówkarz nie wydawał się zaskoczony, za to był zdziwiony jak powiedzieliśmy, że kończymy współpracę i wysiadamy. Było południe, ponad 40 st. w cieniu i nic ciekawego w zasięgu wzroku. Mniej więcej po 10 sekundach już żałowaliśmy tej decyzji;) Nawet towarzysko nieszczerego pana taksówkarza wydawało się lepszą opcją;) Ale dla zasady uznaliśmy, że nie wracamy do niego, złapiemy inna taksówkę. Jadąc kolejną taksówką w kierunku centrum ustaliliśmy kolektywnie, że foch! Abu Dhabi jakoś średnio gościnne było dla nas, więc bez pożegnania wracamy do Dubaju, a jak foch przejdzie to może kiedyś tu wrócimy. Może. Kiedyś. I nie będziemy poruszać się taksówkami ;)
W Dubaju pospacerowaliśmy po Marinie, poszliśmy na plażę i nieśpiesznie wróciliśmy do mieszkania. Wieczór spędziliśmy w basenie, gdzie było niewiele osób, bo święto;) Za to z basenu można było obejrzeć fajerwerki nad miastem, bo święto. W ostatecznym rachunku to „bo święto” nie było takie złe, choć foszka na Abu Dhabi trochę jeszcze mam. Potrzebuję czasu ;)
Następnego dnia skoro świt mieliśmy samolot do Warszawy, więc na tym zakończyliśmy naszą azjatycką wyprawę instant.
Jeszcze kilka słów ogólnie o Dubaju… Przed wyjazdem miałam wyobrażenie, że to duże, nowoczesne miasto z wysoką zabudową i… częściowo tak jest. Jest chyba nawet większy niż się spodziewałam (chociaż „to ogromne miasto” – mówili, „będziesz zaskoczona” – mówili), ale musiałam to sprawdzić. Nie ma co wierzyć na słowo;)
Europejskie miasta są dużo bardziej „zbite”, a tu jest wszystko z rozmachem, wszędzie odległości liczy się w kilometrach. Ale też to miasto jest wciąż w budowie. Jest jeszcze wiele miejsc dosłownie placów budowy – takich gdzie faktycznie coś się buduje, ale też takich niedokończonych. Najdziwniejsze była chyba dwa wysokie (po ok. 80 pięter) budynki, które dokończone miały z 70-75 pięter a reszta tylko szkielet i cały budynek nieużywany, a już raczej kilka lat ma. Dziwny widok.
Moim zdaniem, najładniejsza część Dubaju to Marina, która znajduje się trochę na uboczu Dubaju. Nie ma tam aż tak wielu turystów jak w centrum, za to sporo lokalsów (raczej zamożnych, raczej dobrze wykształconych, raczej mężczyzn). Marina to też morze, zatoka, wieżowce (takie fest – po 70-100 pięter), wszystko bardzo nowocześnie zaarażowane, wszystko w oparach ropy, tzn. widać, że kasy mają jak… ropy i szastają nią niczym ja w pakistańskiej restauracji.
Później długo, długo nic, okolice Burj Khalifa – tu też trochę wieżowców z Burj na czele, fontanny, wielaśne centrum handlowe, nic nic nic i Bur oraz Deira – stara część Dubaju, też bardzo ciekawa, ale z innych względów niż reszta miasta. To co jest pomiędzy i koncentruje się wokół głównej drogi to no może nie powiedziałabym, że nuda, ale wyglądało raczej – porównując do tego nowoczesnego Dubaju - jak osady Beduinów na pustyni.
Ciekawej jest na wybrzeżu, choć tak „punktowo” – tu Burj Al Arab, tu palma, a pomiędzy osady ;)
To jednak było dla mnie trochę zaskakujące – ta skala i to, że to miasto jest takie rozległe i tak „rozproszone”. Na tym zdjęciu (s: FB) trochę widać naszą dzielnicę i osady wokół:
Spotkałam się też z opiniami, że w Dubaju warto spędzić jeden, maksymalnie dwa dni a później nuda. No ja bym się tam i tydzień nie nudziła. Wystarczyłaby mi karta kredytowa i sensowny taksówkarz;) Jeśli chodzi o atrakcje turystyczne to faktycznie – w 2 dni można zwiedzić co ciekawsze miejsca, ale oprócz tego Dubaju jest chyba wszystko co ogarnia ludzka wyobraźnia. Parki rozrywki, stok (nie wiem czy jest sens jeździć na nartach na pustyni, ale to inna kwestia ;) ), świetne miejsca na skoki ze spadochronem, tunel aerodynamiczny… Bardzo lubię takie atrakcje i jakoś bym sobie czas zagospodarowała :) A dla prawdziwych sportowców są centra handlowe. Dubaj Mall myślę, że można zwiedzać tydzień, ale chyba nie polecam;) Mieliśmy teorię, że są tam ludzie którzy tam kiedyś kieeedyś wyszli i chodzą tam od kilka lat, bo nie potrafią trafić do wyjścia ;)
To co zaskoczyło chyba jeszcze bardziej to ta zupełnie inna kultura. Tak zupełnie zupełnie inna od Europejskiej, a przynajmniej polskiej. Relacje międzyludzkie (bywa, że panowie-hetero-koledzy trzymają się za ręce, w pas, lub za pośladki chodząc po mieście), stosunek do kobiet i ich pozycja, znaczenie religii (no dobra… to mnie nie zaskoczyło, ale zobaczyć meczety w centrach handlowych i posłusznie wędrujących ze sklepu Diora muzułmanów do męskiego i muzułmanki do żeńskiego po nawoływaniach na modlitwę trochę przerosło moje wyobrażenia), stosunek do pieniędzy i aspiracje tego kraju. Zainteresowało mnie to wszystko na tyle, że od powrotu czytam o tym duuużo. Kilka książek (reportaży) już łyknęłam, ale może polecacie coś ciekawego na temat kultury arabskiej?
Podsumowując cały wyjazd, bardzo się cieszę, że padło właśnie na takie kierunki – trzy zupełnie inne kraje, trzy różne kultury, trzy oblicza Azji, a singapurskich czekoladek, śpiewającego Józka i widoków z Burj Khalify nie zapomnę nigdy :D Polecam!
Na koniec moje ulubione zdjęcie z Dubaju ;)
Dzięki wszystkim za uwagę! :)