Aktualizacja: Wiem, że region Turcji to Bliski Wschód, ale Stambuł leży po części w Europie, więc uznałam, że właśnie ten dział będzie odpowiedni dla relacji
:) DATA: 09.01.2014-13.01.2014 PRZELOT: WAW-BUD + BUD-SAW + SAW-BUD + BUD-CRL + CRL-WAW = 240 zł (w drodze powrotnej mieliśmy mały maraton lotniczy, 3 loty tego samego dnia, ale dzięki temu zaoszczędziliśmy na kolejnym noclegu w Budapeszcie i nie straciliśmy dnia urlopu) NOCLEGI: 1x Budapeszt = 60 zł/2 os + 3x Stambuł = 400 zł/2 os ze śniadaniem WIZA: 20 USD/os (e-Visa) WYDATKI NA MIEJSCU: (jedzenie, komunikacja, wstępy,pamiątki) - ok. 100 USD/os
PODSUMOWANIE KOSZTÓW: -ok. 850-900 zł/os
Przejazd z azjatyckiego lotniska Sabiha Gocken do europejskiej części Stambułu to nie tylko podróż międzykontynentalna. To także trampolina do innego świata. Mimo całej nowoczesnej otoczki, jest to dziś niesamowita mieszanka orientu i modernizmu. Konserwatyzmu i wyzwolenia. Wschodu i zachodu. Religii i świeckiej rzeczywistości.
Już na lotnisku widzimy niewielkie wydzielone pomieszczenie - to pokoik modlitw. Niby nic niezwykłego, ale stojące przed wejściem buty ewidentnie przypominają, że na dobre opuściliśmy chrześcijańską Europę. Przejazd do placu Taksim jest niemiłosiernie długi. Stambulskie korki to chyba jedyna rzecz, która nie podoba mi się w tym mieście.
Sposobów na dotarcie do Sultanahmet jest kilka. My wybieramy trasę dla oszczędnych laików – czyli nie najtańszą, ale na tyle prostą, żeby nie mieć szansy na zgubienie się w tym labiryncie nowych doznań i krętych uliczek.
Nad stolicą dawnego Bizancjum wstaje powoli słońce. Mijamy nieśpiesznie lśniące meczety i górujące nad nimi smukłe minarety.
Drugie zderzenie z otaczającą nas rzeczywistością ma miejsce w tramwaju zmierzającym do historycznego centrum. Nadchodzi czas aksam, więc symetrycznie rozmieszczone wokół świątyń głośniki drżą pod wpływem przeciągłych wezwań do modlitwy intonowanych przez muezinów. Gwar rozmów i kakofonię ulicznych klaksonów przerywa zawodzący i nieco hipnotyzujący głos. Od tej chwili ta orientalna melodia towarzyszy nam pięć razy dziennie, do końca naszego pobytu. Wysiadamy w Sultanahmet akurat w chwili kiedy rozpoczyna się popołudniowa adoracja. Rzesze wiernych muzułmanów klęczą przed jednym z mijanych meczetów i jak mantrę odmawiają słowa modlitwy. Co ciekawe widzimy tylko mężczyzn. Widocznie muzułmańskie kobiety nie są aż tak religijne lub zgodnie z zasadami Islamu modlą się w specjalnym wydzielonym miejscu. Mniej religijna część miasta tętni swoim codziennym życiem. Handlarze sprzedają przyprawy i pamiątki, dzieci śpieszą do szkoły, biznesmeni zawierają kontrakty, a roześmiani turyści zwiedzają tutejsze zabytki.
Po drodze do hotelu kupujemy naszego pierwszego tureckiego keba(p)a J. Nie wiem czy to już znak czasów czy może jakaś kulinarno-historyczna naleciałość, ale danie, którym się raczymy ma w środku frytki (później wielokrotnie widzimy Turków jedzących „frytko-dogi” – czyli typową bułkę do hot-doga wypełnioną po brzegi frytkami J).
Z hotelu wyruszamy prosto na spotkanie z największymi atrakcjami Stambułu – Błękitnym Meczetem i Hagia Sofia. Nic co wcześniej przeczytacie lub czego się dowiecie o tych zabytkach nie może się równać z możliwością zobaczenia ich na żywo. To niemal mistyczne przeżycie. Nie przesadzam ani trochę. Już sam ich rozmiar robi ogromne wrażenie, nie wspominając nawet o pięknych wnętrzach i ciekawej architekturze.
Do meczetu wchodzimy boso, buty niosąc w otrzymanych przy wejściu torebkach. O bliskości Sali modlitw pierwszy informuje nas zmysł węchu. Wszechobecny aromat zatęchłych skarpetek to chyba znak rozpoznawczy każdego meczetu. Oczywiście im dalej od podłogi tym można by rzec mniej aromatycznie dlatego z całą stanowczością twierdzę – wysocy mają lepiej w życiu J Kiedy już przywykniemy do tego islamskiego kadzidła możemy nacieszyć oczy tym co oferują muzułmańskie świątynie. I tu niespodzianka. Oprócz kolorowych witraży i zdobnie wykaligrafowanych ścian nie ma tu w zasadzie nic do czego przywykliśmy oglądając europejskie świątynie. W oczy najbardziej rzucają się posągi i obrazy. Lub raczej ich całkowity brak. Jest za to ogromna przestrzeń wyściełana mięciutkim dywanem. Swoją drogą ciekawy jest fakt, że Islam w tej czy innej formie rozwinął się w większości na obszarach o ciepłym, jeśli nie upalnym klimacie. A teraz wyobraźcie sobie Pasterkę na bosaka, kiedy na zewnątrz panuje piętnastostopniowy mróz.
Sadzę, że najbardziej zdumiewające w tym mieście jest niesamowite nagromadzenie meczetów. Jedne - imponujące, zwieńczone kopułami, dominujące w krajobrazie, inne- maleńkie, wtopione w otoczenie, gdyby nie ołówkowe minarety byłyby prawie niezauważalne. Część z nich była kiedyś świątyniami chrześcijańskimi, ale po zwycięstwie Osmanów zostały przerobione na muzułmańskie. Wiele z tych meczetów nie pełni już roli obiektów religijnych, ich wyjątkowość sprawiła, że stały się po prostu znakomitymi pomnikami kultury tureckiej. Idealnym tego przykładem jest Świątynia Mądrości Bożej czyli po naszemu Hagia Sofia.
Oglądanie tego co Sultanahmet ma do zaoferowania trwa praktycznie cały dzień. Mimo że odległości są niewielkie, o zmierzchu nogi odmawiają posłuszeństwa. W brzuchu burczy, a mózg domaga się kofeiny. Jedynym rozsądnym wyjściem (z punktu widzenia kogoś kto za nic ma normy zdrowego żywienia) wydaje się być obfita kolacja i dobra turecka kawa. Wbrew pozorom nie łatwo tego doświadczyć. Sultanahmet jest komercyjny do granic możliwości, a co za tym idzie drogi i nastawiony na niezbyt wymagających turystów. Ciężko nam znaleźć klimatyczną knajpkę z rozsądnymi cenami. Kiedy w końcu widzimy światełko w tunelu baraniny i parującej herbaty, musimy odstawić na bok marzenia o ciepłym kąciku w zaciszu restauracyjnej niszy. Nasza upatrzona jadłodajnia jest niestety na zewnątrz, a stambulski styczeń nie rozpieszcza wieczornymi temperaturami. Tak czy owak MUST SEE Stambułu odhaczone. Kebaby już się trawią, a kawa mimo że mocna i gorąca przegrywa w walce ze zmęczeniem. Czas spać. I spało by się długo gdyby nasz hotel nie stał tak blisko meczetu. Mniej więcej o 6:00 muezin wzywa na modlitwę. Zaproszenie odrzucone. Śpimy dalej.
Kolejny dzień, nowe wyzwania. Plany planami, ale pogoda wie lepiej więc zgodnie z aktualną aurą zamiast na podbój meczetów wypływamy w rejs. I to nie byle jaki. Międzykontynentalny. Rejs po Bosforze kosztuje tyle ile zdołamy wytargować. Nigdy się nie dowiemy czy przepłaciliśmy czy ograbiliśmy z zysku handlującego wycieczką Turka. Śmiem twierdzić, że to pierwsze, choć cena wyjściowa była i tak 2 razy wyższa. Łabędzim pędem zostajemy skierowani do stojącej nieopodal furgonetki, która dowozi nas na drugi brzeg Złotego Rogu. To tu zaczyna się 2 godzinny rejs. Przewodnik, a i owszem jest. Mówi po angielsku? A mówi. A mikrofon ma? Ma - działający w promieniu 1 metra. No cóż, mówi się trudno i bierze się pod pachę przewodnika. Książkowego
:)
Sam rejs upływa w naprawdę przyjemnej atmosferze. Jest słonecznie i ciepło, po statku chodzi Pan i roznosi herbatę w tulipanowych szklaneczkach. Herbata jest bardzo dobra, i jak się potem okazuje kosztuje 2 TRY
:) W ramach tej samej wycieczki zostajemy wyokrętowani w pobliżu miejskiej kolejki, która zabiera nas na wzgórze, z którego podziwiamy cudowną panoramę Stambułu. Wjazd kolejką kosztuje 3 TRY, wchodzi się na żeton (do kupienia na stacji). Nasz przewodnik zainkasował od każdego po 5 TRY (niewiedza kosztuje), a podczas przechodzenia przez bramki przykładał swój odpowiednik karty miejskiej, każdorazowo płacąc po 1,95 TRY
:) A mówi się, że Polacy to kombinatorzy. Powinniśmy się uczyć od Turków
:) Jeśli ktoś myśli, że pozostałe pieniądze wykorzystał na nasz zjazd kolejka to się myli. Zeszliśmy na piechotę
:) Ale co to było za zejście! Po drodze mijamy typowy muzułmański cmentarz. Jedyna, drobna różnica pomiędzy tą a inną turecką nekropolią zawiera się w cenie pojedynczego miejsca pochówku. Na stambulskim wzgórzu kosztuje ono "zaledwie" 50 000 USD. Kiedy już pozbieraliśmy szczęki z chodnika ruszamy dalej w kierunku nadbrzeża. Stamtąd kierujemy się do Sultanahmet by na zakończenie dnia zatopić się w niekończonym labiryncie bazarów - Wielkiego i Korzennego.
Podczas tego wyjazdu zdążyliśmy jeszcze odwiedzić kilka meczetów, zagrać w karty na Placu Taksim, dotrzeć do wieży Galata i pałacu Dolmabahce, zjeść tony kebabów i wypalić sheeshę. Targowaliśmy się zawzięcie o skórzane kurtki, których i tak nie kupiliśmy pomimo "crazy price", wypiliśmy sahlep i spróbowaliśmy setki tureckich smakołyków. I mimo wszystko pozostał niedosyt. Stambuł to miasto-olbrzym. Nie sposób go zwiedzić w 3 dni. Nie da się tego zrobić nawet w tydzień, ani w miesiąc. Ale to dobrze. Jest powód by wrócić.
Stambuł świetne miasto...Tak z ciekawości, ile zapłaciliście za rejs? Byłem w marcu w zeszłym roku na weekend, ale rejs musiałem odpuścić bo się rozpadało
:( Następnym razem już nie odpuszczę.
sa prywatni przewoznicy i mozesz tez poplynac statkiem 'panstwowym' kasujesz wtedy istanbulkart, o ile masz (odplywaja z tego co pamietam co 1,5 godziny) a prywaciarzy znajdziesz przy Eminonu (miedzy lodkami sprzedajacymi grillowane ryby w bulce a dworcem autobusowym)@autor: Musiales byc naprawde rano w Sultanahmet Camii ze bylo tak malo osob
:) Odwiedziles Karyie muzesi? (czyli kosciol na chorze)
Super wyjazd i fajna releacja! Mam pytanie o procedure wizowa. Czy mozesz opisac jak przebiegla ona na lotnisku? Oraz ile czasu wam to zajelo? Wybieram sie do Stambulu w kwietniu wiec bardzo dziekuje za wszystkie wskazowki!
Od dnia 10 kwietnia 2014 roku zakup tureckiej wizy na przejściu granicznym nie będzie możliwy.Wizę w celach turystycznym albo biznesowym będzie można uzyskać jedynie w placówkach dyplomatycznych Republiki Turcji bądź za pośrednictwem systemu E-visa: https://www.evisa.gov.tr/en/.
"Procedura wizowa" to po prostu zakup znaczka do paszportu taki sam jak zakup każdego innego towaru, nie ma to nic wspólnego z jakimikolwiek przesłuchaniami znanymi z ubiegania się o wizę choćby do USA. Podchodzisz do odpowiedniego okienka na lotnisku, kładziesz na ladzie 15EUR/20USD i dostajesz wizę, ot cała filozofia.Poza tym wizę od jakiegoś czasu można wykupić przez internet za tą samą cenę i samodzielnie sobie ją wydrukować, procedura jest banalnie prosta, polecam. Za jakiś czas całkowicie zniesiona zostanie możliwość zakupu wizy na lotnisku i będzie ją można kupować wyłącznie przez internet.
Tomo, Moze nie napisalam tego wystarczajaco jasno. Moje pytanie brzmi: ile czasu zajelo koledze/kolezance stanie w kolejce po owa wize na lotnisku. Pytam bo przylatuje do Stambulu o polnocy i zastanawiam sie kiedy uda mi sie wydostac z lotniska.Irkolo,Dzieki za konkrety.
Wizę kupiłam wcześniej przez internet http://travelerka.wordpress.com/2013/12 ... do-turcji/, w związku z tym ominęły mnie kolejki na lotnisku. Choć prawdę powiedziawszy kiedy przechodziliśmy obok stanowiska z wizami stało przy nim max 5 osób, więc przypuszczam, że procedura była ekspresowa.Natomiast, kilka lat wcześniej, kiedy byłam w Turcji bliżej sezonu (maj) i leciałam do Antalyi wówczas staliśmy około 30 min w kolejce po wizę.@mmichal90Rejs po Bosforze kosztował nas (negocjacje dla 4 osób) 45 TRY/os - 2 godziny na statku z przewodnikiem plus krótka wycieczka po cmentarzu już po opuszczeniu statku
:)@mkobyszewskiW styczniu raczej nie ma tłumów w Stambule więc spokojnie można zrobić zdjęcie bez wszechobecnych turystów
:) Do do Kościoła Chora to niestety nie udało nam się go zobaczyć, choć był w planach. Za dużo do zrobienia, za mało czasu
:(
Stambuł jest cudowny, najwspanialsze miasto na kuli ziemskiej
:mrgreen: szkoda, że tak krótko byliście, tak jak mówisz tydzień to zbyt krótko żeby zwiedzić miasto a co dopiero kilka dni
Jestem pełen podziwu relacji. Niesamowita! Ja byłem w Stambule kilkanaście razy, to jest "moje miejsce na ziemi", a mimo to nie zdążyłem tak dokładnie poczuć tego klimatu. Niestety, z targowaniem też mi nie wychodzi, chociaż wiem, że powinienem... dlatego zawsze moi Turcy są od negocjacji.
@kangaroo1983 - czas odstania w kolejce będzie wynosił dla Ciebie maksymalnie 5 minut. W nocy jest spokój. Pamiętaj tylko, że od kwietnia zmienia się procedura wizowa i albo ją zakupisz elektronicznie (15€ lub 20$) albo w ambasadzie za 185PLN.
Polecam rejs zwykłym promem po Bosforze.Odplywaja z przystani przy moście Galata,cena kilkakrotnie nizsza,niz z wycieczka.Przybija kolejno do nabrzeży po europejskiej i azjatyckiej stronie Stambulu,mozna usiąść na pokładzie i grzać się w słonku,podziwiajac mijane stare rezydencje osmańskich Turkow.Podroz konczy się blisko ujścia Bosforu do M Czarnego w wiosce,ktorej nazwy nie pamiętam (4 lata temu płynęłam).Mamy około 2h czasu do powrotnego rejsu tym samym statkiem.Niedaleko na gorze (20 minut wspinaczki) ruiny twierdzy genueńskiej i przepiekny widok na płynące Bosforem statki i Brzeg Morza Czarnego.Duzo zielonej trawy wśród ruin,idealne miejsce na krotki piknik i drugie sniadanie.Na dole przy przystani kilka knajpek,gdzie tez można przekąsić.Ale tam na gorze bardziej smakuje:)Cała wycieczka z powrotem do miasta około 5-6 godzin.Byłysmy na przełomie kwietnia i maja,pogoda wspaniala,jak nasze lato,tylko wieczory chlodne.
Co do wizy. Po prostu podchodzi się do okienka, daje się paszport i pieniądze, gość wbija pieczątkę i oddaje. Trwa to zaledwie kilka sekund. Formalność.Z Sabiha Gokcen na Taksim jechalismy autobusem Havatas. Wsiada się do autobusu i w czasie podróży pracownik chodzi i zbiera od każdego pieniądze 12TL lubi 5euro. Jak byłem w listopadzie w Stambule to lira była po 1.55 zł, a teraz jest po 1.35 zł. Niezły spadek. Kilka fotek ode mnie. W razie pytań, śmiało pisać.
:)
http://sehirhatlari.com.tr/en/timetable ... s-347.htmlTo firma obsługująca wymienioną wcześniej dłuższą wersję trasy - aż do Morza Czarnego. Odnośnie "długiej" trasy nie ma żadnej informacji na stronie odnośnie dat więc można wnioskować, że pływają cały rok. Odnośnie "krótkiej" trasy jest póki co rozkład obowiązujący do 28.02.
Prom na Wyspy Książęce szybki podróż 1 godzina koszt 8 LT, wolnym 5 LT nie wiem ile czasu zajmuje, uwaga na niektórych wyspach nie można zapłacić Istanbul Card za powrót, tylko trzeba płacić gotówką. Wstęp na plaże płatny około 10 LT, dużo meduz.. Generalnie kurs promem żetonem 4 LT, Istanbul Card około 2 LT. Koszt karty 7 LT, po oddaniu zwracają 6 LT, karta może być używana przez kilka osób, co znacznie obniża cenę podróży.
Prom miejski płynie 45 min z Kabatas na pierwszą z wysp, 1:35 na ostatnią, kosztuje 5 TL żetonem, 3,5TL Istanbulkart. Kolejny kurs promem w ciągu 2h jest tanszy- 2,5TL. Bezpłatna plaża jest np. na Kinaliadzie - pierwszej z wysp, dokładnie po przeciwległej stronie wyspy od przystani, ok 30 min spacerem z portu.
Rysiek napisał:A może taka wersja:http://www.turyol.com/en/bogaz-turu-gezileri.aspW maju 2013 bilet kosztował 12 TL . Uważam,że to świetna wycieczka,trwająca tylko 1,5 h .Były nawet delfiny!Witam! Chciałbym się wybrać na rejs eminonu-uskudar-eminonu. Rozumiem, że schodzi się na ląd po azjatyckiej stronie tylko pytanie na jak długo i jak długo trwa cały rejs i gdzie dokładnie wsiada się na prom? Pozdrawiam! Jacek
Na taką trasę nie potrzeba rejsu obsługiwanego przez prywatnego przewoźnika, prom Eminou - Uskudar to trasa komunikacji miejskiej, w jedną stronę płynie się jakieś 15-20 minut. Na ląd schodzisz na ile zechcesz, bilet w jedną stronę kosztuje 4 TL lub taniej (jeżeli stosuje się Istanbulkart albo inne opcje biletowe, których Stambuł oferuje całkiem sporo - do znalezienia na forum
:).Edit: Eminou to nazwa przystani tuż przy moście Galata po stronie dawnego Konstantynopola. Trafisz bez obaw.
DATA: 09.01.2014-13.01.2014
PRZELOT: WAW-BUD + BUD-SAW + SAW-BUD + BUD-CRL + CRL-WAW = 240 zł
(w drodze powrotnej mieliśmy mały maraton lotniczy, 3 loty tego samego dnia, ale dzięki temu zaoszczędziliśmy na kolejnym noclegu w Budapeszcie i nie straciliśmy dnia urlopu)
NOCLEGI: 1x Budapeszt = 60 zł/2 os + 3x Stambuł = 400 zł/2 os ze śniadaniem
WIZA: 20 USD/os (e-Visa)
WYDATKI NA MIEJSCU: (jedzenie, komunikacja, wstępy,pamiątki) - ok. 100 USD/os
PODSUMOWANIE KOSZTÓW: -ok. 850-900 zł/os
Przejazd z azjatyckiego lotniska Sabiha Gocken do europejskiej części Stambułu to nie tylko podróż międzykontynentalna. To także trampolina do innego świata. Mimo całej nowoczesnej otoczki, jest to dziś niesamowita mieszanka orientu i modernizmu. Konserwatyzmu i wyzwolenia. Wschodu i zachodu. Religii i świeckiej rzeczywistości.
Już na lotnisku widzimy niewielkie wydzielone pomieszczenie - to pokoik modlitw. Niby nic niezwykłego, ale stojące przed wejściem buty ewidentnie przypominają, że na dobre opuściliśmy chrześcijańską Europę. Przejazd do placu Taksim jest niemiłosiernie długi. Stambulskie korki to chyba jedyna rzecz, która nie podoba mi się w tym mieście.
Sposobów na dotarcie do Sultanahmet jest kilka. My wybieramy trasę dla oszczędnych laików – czyli nie najtańszą, ale na tyle prostą, żeby nie mieć szansy na zgubienie się w tym labiryncie nowych doznań i krętych uliczek.
Nad stolicą dawnego Bizancjum wstaje powoli słońce. Mijamy nieśpiesznie lśniące meczety i górujące nad nimi smukłe minarety.
Drugie zderzenie z otaczającą nas rzeczywistością ma miejsce w tramwaju zmierzającym do historycznego centrum. Nadchodzi czas aksam, więc symetrycznie rozmieszczone wokół świątyń głośniki drżą pod wpływem przeciągłych wezwań do modlitwy intonowanych przez muezinów. Gwar rozmów i kakofonię ulicznych klaksonów przerywa zawodzący i nieco hipnotyzujący głos. Od tej chwili ta orientalna melodia towarzyszy nam pięć razy dziennie, do końca naszego pobytu.
Wysiadamy w Sultanahmet akurat w chwili kiedy rozpoczyna się popołudniowa adoracja. Rzesze wiernych muzułmanów klęczą przed jednym z mijanych meczetów i jak mantrę odmawiają słowa modlitwy. Co ciekawe widzimy tylko mężczyzn. Widocznie muzułmańskie kobiety nie są aż tak religijne lub zgodnie z zasadami Islamu modlą się w specjalnym wydzielonym miejscu. Mniej religijna część miasta tętni swoim codziennym życiem. Handlarze sprzedają przyprawy i pamiątki, dzieci śpieszą do szkoły, biznesmeni zawierają kontrakty, a roześmiani turyści zwiedzają tutejsze zabytki.
Po drodze do hotelu kupujemy naszego pierwszego tureckiego keba(p)a J. Nie wiem czy to już znak czasów czy może jakaś kulinarno-historyczna naleciałość, ale danie, którym się raczymy ma w środku frytki (później wielokrotnie widzimy Turków jedzących „frytko-dogi” – czyli typową bułkę do hot-doga wypełnioną po brzegi frytkami J).
Z hotelu wyruszamy prosto na spotkanie z największymi atrakcjami Stambułu – Błękitnym Meczetem i Hagia Sofia. Nic co wcześniej przeczytacie lub czego się dowiecie o tych zabytkach nie może się równać z możliwością zobaczenia ich na żywo. To niemal mistyczne przeżycie. Nie przesadzam ani trochę. Już sam ich rozmiar robi ogromne wrażenie, nie wspominając nawet o pięknych wnętrzach i ciekawej architekturze.
Do meczetu wchodzimy boso, buty niosąc w otrzymanych przy wejściu torebkach. O bliskości Sali modlitw pierwszy informuje nas zmysł węchu. Wszechobecny aromat zatęchłych skarpetek to chyba znak rozpoznawczy każdego meczetu. Oczywiście im dalej od podłogi tym można by rzec mniej aromatycznie dlatego z całą stanowczością twierdzę – wysocy mają lepiej w życiu J Kiedy już przywykniemy do tego islamskiego kadzidła możemy nacieszyć oczy tym co oferują muzułmańskie świątynie. I tu niespodzianka. Oprócz kolorowych witraży i zdobnie wykaligrafowanych ścian nie ma tu w zasadzie nic do czego przywykliśmy oglądając europejskie świątynie. W oczy najbardziej rzucają się posągi i obrazy. Lub raczej ich całkowity brak. Jest za to ogromna przestrzeń wyściełana mięciutkim dywanem. Swoją drogą ciekawy jest fakt, że Islam w tej czy innej formie rozwinął się w większości na obszarach o ciepłym, jeśli nie upalnym klimacie. A teraz wyobraźcie sobie Pasterkę na bosaka, kiedy na zewnątrz panuje piętnastostopniowy mróz.
Sadzę, że najbardziej zdumiewające w tym mieście jest niesamowite nagromadzenie meczetów. Jedne - imponujące, zwieńczone kopułami, dominujące w krajobrazie, inne- maleńkie, wtopione w otoczenie, gdyby nie ołówkowe minarety byłyby prawie niezauważalne. Część z nich była kiedyś świątyniami chrześcijańskimi, ale po zwycięstwie Osmanów zostały przerobione na muzułmańskie. Wiele z tych meczetów nie pełni już roli obiektów religijnych, ich wyjątkowość sprawiła, że stały się po prostu znakomitymi pomnikami kultury tureckiej. Idealnym tego przykładem jest Świątynia Mądrości Bożej czyli po naszemu Hagia Sofia.
Oglądanie tego co Sultanahmet ma do zaoferowania trwa praktycznie cały dzień. Mimo że odległości są niewielkie, o zmierzchu nogi odmawiają posłuszeństwa. W brzuchu burczy, a mózg domaga się kofeiny. Jedynym rozsądnym wyjściem (z punktu widzenia kogoś kto za nic ma normy zdrowego żywienia) wydaje się być obfita kolacja i dobra turecka kawa. Wbrew pozorom nie łatwo tego doświadczyć. Sultanahmet jest komercyjny do granic możliwości, a co za tym idzie drogi i nastawiony na niezbyt wymagających turystów. Ciężko nam znaleźć klimatyczną knajpkę z rozsądnymi cenami. Kiedy w końcu widzimy światełko w tunelu baraniny i parującej herbaty, musimy odstawić na bok marzenia o ciepłym kąciku w zaciszu restauracyjnej niszy. Nasza upatrzona jadłodajnia jest niestety na zewnątrz, a stambulski styczeń nie rozpieszcza wieczornymi temperaturami.
Tak czy owak MUST SEE Stambułu odhaczone. Kebaby już się trawią, a kawa mimo że mocna i gorąca przegrywa w walce ze zmęczeniem. Czas spać. I spało by się długo gdyby nasz hotel nie stał tak blisko meczetu. Mniej więcej o 6:00 muezin wzywa na modlitwę. Zaproszenie odrzucone. Śpimy dalej.
Kolejny dzień, nowe wyzwania. Plany planami, ale pogoda wie lepiej więc zgodnie z aktualną aurą zamiast na podbój meczetów wypływamy w rejs. I to nie byle jaki. Międzykontynentalny. Rejs po Bosforze kosztuje tyle ile zdołamy wytargować. Nigdy się nie dowiemy czy przepłaciliśmy czy ograbiliśmy z zysku handlującego wycieczką Turka. Śmiem twierdzić, że to pierwsze, choć cena wyjściowa była i tak 2 razy wyższa. Łabędzim pędem zostajemy skierowani do stojącej nieopodal furgonetki, która dowozi nas na drugi brzeg Złotego Rogu. To tu zaczyna się 2 godzinny rejs. Przewodnik, a i owszem jest. Mówi po angielsku? A mówi. A mikrofon ma? Ma - działający w promieniu 1 metra. No cóż, mówi się trudno i bierze się pod pachę przewodnika. Książkowego :)
Sam rejs upływa w naprawdę przyjemnej atmosferze. Jest słonecznie i ciepło, po statku chodzi Pan i roznosi herbatę w tulipanowych szklaneczkach. Herbata jest bardzo dobra, i jak się potem okazuje kosztuje 2 TRY :)
W ramach tej samej wycieczki zostajemy wyokrętowani w pobliżu miejskiej kolejki, która zabiera nas na wzgórze, z którego podziwiamy cudowną panoramę Stambułu. Wjazd kolejką kosztuje 3 TRY, wchodzi się na żeton (do kupienia na stacji). Nasz przewodnik zainkasował od każdego po 5 TRY (niewiedza kosztuje), a podczas przechodzenia przez bramki przykładał swój odpowiednik karty miejskiej, każdorazowo płacąc po 1,95 TRY :) A mówi się, że Polacy to kombinatorzy. Powinniśmy się uczyć od Turków :) Jeśli ktoś myśli, że pozostałe pieniądze wykorzystał na nasz zjazd kolejka to się myli. Zeszliśmy na piechotę :) Ale co to było za zejście! Po drodze mijamy typowy muzułmański cmentarz. Jedyna, drobna różnica pomiędzy tą a inną turecką nekropolią zawiera się w cenie pojedynczego miejsca pochówku. Na stambulskim wzgórzu kosztuje ono "zaledwie" 50 000 USD. Kiedy już pozbieraliśmy szczęki z chodnika ruszamy dalej w kierunku nadbrzeża. Stamtąd kierujemy się do Sultanahmet by na zakończenie dnia zatopić się w niekończonym labiryncie bazarów - Wielkiego i Korzennego.
Podczas tego wyjazdu zdążyliśmy jeszcze odwiedzić kilka meczetów, zagrać w karty na Placu Taksim, dotrzeć do wieży Galata i pałacu Dolmabahce, zjeść tony kebabów i wypalić sheeshę. Targowaliśmy się zawzięcie o skórzane kurtki, których i tak nie kupiliśmy pomimo "crazy price", wypiliśmy sahlep i spróbowaliśmy setki tureckich smakołyków. I mimo wszystko pozostał niedosyt. Stambuł to miasto-olbrzym. Nie sposób go zwiedzić w 3 dni. Nie da się tego zrobić nawet w tydzień, ani w miesiąc. Ale to dobrze. Jest powód by wrócić.